Kiedy Nellie w
końcu się uspokoiła, nie chciała niczego wyjaśniać. Długo siedzieli na zakurzonym krawężniku, w ogóle się do siebie nie
odzywając. Jem obserwował przechodzących ulicą ludzi, a Nellie intensywnie nad
czymś myślała. Kilka razy prawie już zrywała się na równe nogi albo otwierała
usta, żeby coś powiedzieć, ale rezygnowała w połowie i siadała z powrotem,
wzdychając przy tym ciężko.
— Jezu,
przecież nie będę jej wiecznie pilnować — odezwała się w końcu, jednak Jem nie był
pewien, czy mówiła do niego. Wstała, tym razem nie wahając się, i zaczęła
energicznie otrzepywać spódnicę. — Chodź — zarządziła i po chwili ruszyli przed siebie.
Chwilę później
Nellie, która ledwie co odzyskała rezon, straciła go po raz drugi w ciągu
godziny, ponieważ dowiedziała się, że odkąd spotkanie z kręcącą się po okolicy
Kate wybiło ją z rytmu, zdążył się odbyć jej bieg. Na domiar złego okazało się,
że Citty Macfarland jednak wzięła w nim udział mimo
zbliżającej się wielkimi krokami daty ślubu z Groverem Holmanem i, jakby tego
było mało, jeszcze wygrała.
Nellie była
zła. Upał i ogólne zamieszanie, do tej pory zupełnie jej nieprzeszkadzające,
nagle stały się największym utrapieniem i Jem tylko czekał na moment, w którym
przed oczami znowu mignie im biała sukienka Kate Morgan.
Miał pytania,
ale powstrzymywał się od ich zadawania. Szczerze wątpił, czy Nellie w ogóle
zdawała sobie sprawę z tego, że odkąd spotkali Kate, prawie w ogóle się nie
odezwał — taki był zaskoczony, onieśmielony i zakłopotany. Kate zbiła z tropu
ich oboje, tyle, że o ile z Nellie stało się coś dziwnego i niezrozumiałego, o
tyle z Jemem sprawa miała się banalnie wręcz prosto.
Coś
przewróciło mu się w głowie, kiedy ją zobaczył. W pierwszej chwili pomyślał, że
to od słońca — Smokey już zdążył nagadać mu za chodzenie z gołą głową i wcisnąć
swój kapelusz, a za pierwszą wypłatę kazać kupić własny, ale… Nie o to chodziło.
W Deadwood było wiele dziewczyn, które podobały się jemu, i którym podobał się
on, tyle, że tam zawsze myślał tylko o matce i siostrach, powtarzając sobie, że
nie miał czasu na głupoty. Nie zmyślał wtedy: naprawdę nie miał ani czasu, ani
siły, żeby zaprzątać sobie nimi głowę i tak mu przeleciało dwadzieścia lat,
prawie jak jeden dzień, a kiedy wreszcie się ocknął, matka (ta sama, która
niczego nie potrafiła już zrobić dobrze i poddawała się, zanim chociaż
zaczęła), szturchała go w ramię, kiedy przysypiał na siedząco i mówiła, że tak
by dobrze było, gdyby spojrzał częściej na Bogu ducha winną Hester Adamson, dla
której zupełnie się nie nadawał i...
I zobaczył. Zobaczył Kate
Morgan, jej białą sukienkę, jasne włosy spływające na blade ramiona, okrągłą
twarz w cieniu białego kapelusza z szerokim rondem, duże, niebieskie, zmęczone
oczy, delikatny uśmiech, zagubiony na pełnych ustach; zobaczył ją całą i miał
wrażenie, jakby to, co do tej pory znał tylko z opowiadań, że tak być powinno i
każdego w końcu dopadało, z całą siłą zwaliło mu się na głowę, robiąc przy tym
więcej huku, niż waląca się w kopalni ściana.
***
Minęło trochę
czasu, zanim Nellie odzyskała choć część dobrego humoru i przestała rozglądać
się bez przerwy za Kate, jakby się jej obawiała.
Odnaleźli się
z powrotem z Maud i Smokeyem, którzy w międzyczasie skoczyli sobie na
szklaneczkę czegoś mocniejszego, co wprawiło ich w bardzo dobre nastroje.
Nellie przez chwilę wyglądała tak, jakby miała ochotę zgarnąć Maud na bok i
udzielić jej reprymendy, ale nie za popijanie w środku dnia. Jem postanowił więc zareagować i dyskretnie pociągnął
Nellie za ramię, zanim zdążyłaby pokłócić się z wesolutką Maud.
Zawody na
głównej ulicy powoli dobiegały na dziś końca, a tłum przerzedzał się — wszyscy
zainteresowani zaczynali przenosić się na boisko za miejscową szkołą, gdzie
miał odbyć się wyczekiwany mecz między Tonopah i Goldfield.
Jem, który
kompletnie nie znał się na bejsbolu i nigdy specjalnie się nim nie interesował,
dał się namówić na obejrzenie meczu. Zanim jednak ruszyli w stronę boiska,
zatrzymał się jeszcze przy straganie z jedzeniem, gdzie kupił kolorowy rożek
prażonej kukurydzy, żeby mieć czym zapchać usta Nellie, zanim znowu wpadłaby na
pomysł rozmówienia się z Maud.
Zanim odszedł
od straganu, usłyszał głos stojącego nieopodal eleganckiego mężczyzny w jasnej
marynarce:
— Wyścig koni
będzie jutro?
— Nie będzie w
tym roku w ogóle. W ostatniej chwili zmienili zdanie — odpowiedział mu drugi
mężczyzna, noszący ciemną kamizelkę na śnieżnobiałej koszuli. — Mówili, że po
zeszłym wolą sobie raz odpuścić. Jutro mają zrobić wyścig grubasów i
przeciąganie liny.
Ruch na
skrzyżowaniu powoli wracał do normy. Słońce stało już niżej na
niebie i nie dokuczało zbytnio, pojawiły się nawet podmuchy lekkiego wiatru,
niosące ze sobą wpadający do oczu proch, którym nikt się już się tu nie
przejmował.
Smokey
prowadził Maud pod ramię, Jem szedł za nimi z Nellie, udobruchaną rożkiem
kukurydzy na tyle, na ile było to możliwe. Gdy dotarli na boisko, skończyły się
już miejsca siedzące, przystanęli więc na boku razem z innymi.
Obie drużyny
zostały powitane okrzykami radości — gospodarzy wspierało głównie Tonopah, po
stronie Goldfield entuzjastycznie kibicowali przyjezdni z innych miast. Wszyscy
gracze wyglądali jak przypadkowo zgarnięci z ulic i saloonów, grali w tych
samych butach, spodniach i koszulach, w których chodzili na co dzień do pracy.
Zaczęło się
nieźle — zawodnicy zupełnie nie przejmowali się gorącym słońcem, biegali,
rzucali i odbijali piłki jak natchnieni, a kiedy do pierwszej przerwy Tonopah
prowadziło trzema punktami, na ławce Goldfield zaczęła się przepychanka między
dokazującymi graczami, z których najwyraźniej każdy miał swoje mocno odmiennie
od pozostałych zdanie. W niebo poszybował drewniany kij, a zaraz potem, ku
uciesze tłumu, zaczęła się bójka, zainicjowana przez niezgadzającego się z
łapaczem pałkarza.
Gdy wznowiono
grę, ktoś jakby rzucił na drużynę Tonopah zły urok i wszystko zaczęło się
sypać. Goldfield nie tylko błyskawicznie odrobiło stratę, ale wypracowało nawet
przewagę i, choć mieszkańcy miasta ze wszystkich sił zagrzewali swoją drużynę
do walki, nie dało się już uratować wyniku — chłopaki z Goldfield pokazali Tonopah
klasę i po prawie dwugodzinnej grze wygrali trzynaście do siedmiu, odwracając wynik z
poprzedniego roku.
Po skończonym
świętowaniu zwycięstwa (i pocieszaniu po przegranej) na boisku, niezmordowane
tłumy przeniosły się znowu do miasta — zamożni inwestorzy w białych marynarkach z
kieszeniami pełnymi gotówki do przegrania ulokowali się głównie w hotelu Mizpah
i przy stołach do gry w karty w saloonie. Niektórzy rozeszli się do domów,
wymęczeni upałem i atrakcjami całego dnia, a znakomita większość zgromadziła
się w domu miejskim, w którym mieściła się duża sala do tańców, gdzie ekipa
grajków już zaczęła wesoło przygrywać.
Jem, który
zupełnie nie nadawał się do tańczenia, uprzedził o tym Nellie już w chwili, w
której oznajmiła mu, gdzie następnie pójdą, ale zbyła jego słowa śmiechem,
mówiąc, że skoro Smokey mógł wywijać z Maud, to z nim też sobie dadzą radę.
Zastanawiał
się, czy Nellie nie straci ledwie odzyskanego dobrego humoru w chwili, w której
znowu spotka Kate (mówiła przecież, że może tam przyjdzie), znowu jednak
postanowił nie pytać, bo ojciec, zanim sobie poszedł, nauczył go, że za głupie
pytania można było dostać w ucho. Wiedział, że Nellie nie dałaby mu w ucho, ale
po co miał jej niepotrzebnie psuć wieczór.
Atmosfera wielkiego
święta wciąż unosiła się w powoli ochładzającym się powietrzu. Zewsząd
dochodziły głośne śmiechy, muzyka grała zarówno na piętrze saloonu, parterze hotelu Mizpah i w miejskim domu spotkań.
Jem nie zdążył
zbytnio się porozglądać, bo Nellie, mimo jego protestów, zamierzała dopiąć
swego i dopięła — przeciągnęła go między wirującymi parami, tak, żeby nie
mógł zbyt łatwo uciec, powiedziała i pokazała: tu ręka, tu też ręka, tu mnie trzymaj, jednak noga tak, druga tak, do
przodu, w bok, jeszcze raz w bok, świetnie ci idzie!, a teraz do tyłu i od nowa
i, chciał czy nie, tańczył, depcząc jej po palcach, czym zupełnie się nie
przejmowała. Nieopodal Smokey nie tyle tańczył, co dosłownie tańcował z Maud,
jego czerwona twarz z rozanielonym uśmiechem znajdowała się
niewiele powyżej jej pełnego biustu, oboje mieli zamaszyste, hojne ruchy i bez
przerwy na kogoś wpadali.
Kiedy całą
czwórką znaleźli się pod ścianą, łapiąc oddech, Nellie, przeżywająca dziś
karuzelę skrajnych emocji, dostała na twarzy wypieków i, dając się ponieść
chwili, skomplementowała ozdobioną koronkami bluzkę Maud, która oddala
komplement i znowu były przyjaciółkami, zapominając zupełnie o tym, że niedawno
posyłały sobie ukradkiem pełne pretensji spojrzenia i pokazywały języki.
— Ludzi wincyj
niż w zeszłym roku — skomentował Smokey, przytupując sobie w rytm muzyki.
— Jakbym cię
nie znał, to bym nie poznał, takżeś wziął Maud w obroty — podśmiechiwał się z
niego Jem.
— Ze mnie się
śmiejesz, a sam żeś nie lepszy.
W międzyczasie
Maud i Nellie zdążyły sobie znaleźć nowych partnerów do tańca (chętnych nie
brakowało) i tupały radośnie po podłodze, zarzucając na wszystkie strony
długimi spódnicami. Smokey postał chwilę z Jemem, ale zaraz przypomniał sobie,
że dawno nie żuł już tytoniu i, sięgnąwszy pod kamizelkę z urwanym guzikiem,
odkrył, że skończyły mu się zapasy. Pośpieszył więc, póki Maud nie patrzyła, na
poszukiwania kogoś, kto byłby tak miły, by poratować go w potrzebie.
Ledwo Smokey
zniknął, Jem został zaczepiony przez dwie rozchichotane, całkiem ładne dziewczyny, które, zauważywszy, że na ich widok zmieszał się tak bardzo, że nie
potrafił odpowiedzieć na ich prostą zaczepkę (zapytały tylko, czy aby już go tu wcześniej kiedyś nie widziały),
rozchichotały się jeszcze bardziej i poszły szukać bardziej rozmownego
towarzystwa.
Zaczął już
myśleć nad tym, żeby spróbować odnaleźć w tłumie Smokeya, który przepadł bez
wieści, kiedy kątem oka dostrzegł rąbek białej sukienki i ktoś oparł się o
ścianę obok niego.
— Nie nadążasz
za Nellie, co? Jak ta dziewczyna tańczy! — odezwała się jak gdyby znali się od
lat, a nie od kilku godzin, Kate Morgan, a jej lekko chrapliwy głos był przez
chwilę jedynym, co Jem był w stanie usłyszeć, kiedy wokół radośnie grała głośna
muzyka.
— Nadążam —
odparł po dłuższej chwili, która zdawała się trwać całe wieki. Kate przez cały
czas uśmiechała się radośnie i przechylała głowę w jego stronę, choć robił
wszystko, żeby nie spojrzeć jej w oczy, bo wiedział, że wtedy będzie już po
nim. — Jakoś znowu tak nie tańczę po prostu.
Zaśmiała się,
choć nie powiedział nic śmiesznego. Odważył się zerknąć w jej stronę i
zobaczył, że zdjęła biały kapelusz, po którego rondzie przebiegała teraz
bezwiednie palcami.
— Też nie
tańczę. Ale lubię przyjść i popatrzeć — przyznała, obrzucając rozmarzonym
spojrzeniem wirujących w tańcu ludzi. — Jak ci się podoba w Tonopah? Jesteś tu
już od miesiąca, prawda? — zapytała nagle.
— Całkiem
podoba — przyznał, zgodnie z prawdą, Jem. — Inaczej niż w domu, ale lepiej niż
gorzej.
— Och —
odparła. — Mnie też się całkiem podobało, kiedy tu przyjechałam… — urwała, bo w
tej samej chwili muzyka ustała na chwilę i prawie natychmiast pojawiła się przy
nich zdyszana Nellie, a zaraz za nią roześmiana od ucha do ucha Maud.
Obie
przystanęły i spojrzały na Kate, stojącą tak blisko Jema, że prawie dotykali
się łokciami, choć wokół było jeszcze całkiem sporo miejsca. Na twarzy Nellie
malowała się mieszanka zdziwienia i irytacji, słabo skrywana pod wymuszonym
uśmiechem. Maud, nie wiedzieć czemu, zakryła usta dłonią i, powstrzymując się
od chichotu, zawołała cicho: Oj!
— Kate! Uroczy
wieczór, prawda? — zapytała Nellie, znalazłszy się prędko obok kompletnie zdezorientowanego
Jema. — Zmęczyłam się okrutnie — westchnęła głośno, wieszając się mu na
ramieniu.
— Uroczy —
przytaknęła Kate.
Obie przez
chwilę mierzyły się tak serdecznymi, że aż bolesnymi spojrzeniami i nie
wiadomo, jakby się to rozwinęło, gdyby niespodziewanie nie pojawił się przy
nich Smokey.
— Wszystkie
moje śliczne panie! — zawołał na widok swoich towarzyszy. — Ty nie — dodał, patrząc
na Jema, ciągniętego w dół przez wciąż uwieszoną na nim Nellie, która ściskała
jego ramię tak mocno, jakby w ten sposób oznaczała swoje terytorium. — Maud! —
jęknął z błogim uśmiechem, nawet nie starając się ukrywać, że łyknął sobie
czegoś mocniejszego, gdy wyprawił się po tytoń.
— Ty stary
zachlajmordo — westchnęła z uczuciem Maud. — Biorę cię spać. — Przygarnęła go do
siebie. — To my już sobie pójdziemy — oznajmiła. — Cześć, Kate. Trzymaj się,
Nellie. Nie zgub się, Jem. Do zobaczenia — pożegnała się szybko i opuściła ich,
ciągnąc za sobą rozkosznego Smokeya.
— My też już
pójdziemy — zadecydowała szybko Nellie. — Kate, powinnaś iść z nami. Jem nas
odprowadzi, prawda, Jem?
Kate zmarszczyła
na chwilę brwi, a jej niebieskie oczy świdrowały Nellie
natarczywym spojrzeniem.
— Uroczy
wieczór — powtórzyła bez sensu rozmarzonym głosem, rozglądając się ostatni raz po jasno
oświetlonym, dusznym i zatłoczonym pomieszczeniu. — Dobrze. Chodźmy.
Opuścili
zabawę, a dźwięki skocznej muzyki towarzyszyły im, kiedy szli główną ulicą
miasta w pogodną, świeżą, usianą gwiazdami noc. Nellie i Kate nie odzywały się
do siebie przez całą drogę, Jem nie miał dość odwagi, żeby coś powiedzieć. W
milczeniu dotarli do pogrążonego w kompletnej ciszy Sundownera.
Pożegnali się
przy głównym wejściu. Kate weszła do hotelu pierwsza, zatrzymała się w progu i
pomachała Jemowi na odchodne. Zniknęła w ciemności, rozświetlanej przez
tylko jedną, tlącą się gdzieś w głębi lampę.
Jemowi wydawało się, że znowu miał mnóstwo pytań, ale żadnego z nich nie potrafił ubrać teraz w
słowa.
— Porozmawiamy
jutro. Przyjdź — powiedziała Nellie i przez chwilę wyglądała, jakby chciała
zrobić coś jeszcze, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. — Dobrej nocy — powiedziała
i, zanim zdążył odpowiedzieć, zniknęła w pełnym migających cieni wnętrzu
hotelu.
Stał przez
chwilę, obserwując ciemne okna na piętrze Sundownera.
Potem odwrócił się i poszedł nieśpiesznie przed siebie, pochyliwszy lekko głowę
i wcisnąwszy dłonie w kieszenie spodni, a towarzyszyły mu miliardy ostrych,
jasnych gwiazd, świecące bezlitosnym blaskiem na rozciągniętym nad Tonopah
nocnym niebie.
Przyznaję otwarcie, że mnie wciągło. Uwielbiam zwłaszcza warstwę językową i te wszystkie opisy, ale o tym już zdarzyło mi się napisać kilka razy wcześniej.
OdpowiedzUsuńBiedna Nellie, nieszczęścia chodzą stadami jak autobusy miejskie. Przegapiła bieg, nadenerwowała się przez Kate, a w dodatku wygląda na to, że jej próba zakręcenia romansu może się okazać nieudana. Kate na razie generuje więcej znaków zapytania niż ktokolwiek inny, ale to bardzo dobrze! Na dzień dzisiejszy ma zadatki na moją ulubioną postać, choć zdaję sobie sprawę, że może się w niej kryć więcej, niż wygląda.
Dobrze, że bejsboliści nie zdecydowali się rozstrzygnąć sporu za pomocą broni palnej, jak piłkarze na brazylijskiej prowincji w 1926 (według relacji T. Perkitnego; pojęcie "strzelić karnego" nabiera odmiennego znaczenia). I jeszcze do tego Smokey. Poszedł chłop po tytoń, a znalazł rozrywkę taką bardziej płynną...
Przepraszam za ewentualną niespójność niniejszego komentarza.
Korekta obywatelska: "w kompletniej ciszy" oraz "Jemowi wydawało mu się".
Czuję się doceniona.
UsuńTo jeszcze nic z tego, co przygotowałam dla Nellie. Taka dobra duszyczka, a tyle złego ją spotka... Serio, Kate i zadatki na ulubioną postać? Znaczy nie, że zabraniam, ale tego się nie spodziewałam kompletnie. :D
To już nie wild west, że wszyscy ganiają z rewolwerami, choć przyznaję, kusiło, żeby sobie postrzelać we własnym opku! (A bitki by w ogóle nie było, gdyby nie to, że się naoglądałam Undrafted, takie 5/10, ale Joe Mazzello pięknie wpada w gniew i rzuca się na innych.) SMOKEY TO MOJE ULUBIONE DZIECKO (mocno rywalizuje z Dżeremają).
Dzięki za korektę, lecę sobie poprawić.
Dlatego mówię, że to może być zwodnicze wrażenie, które może później ulec zmianie.
UsuńWiadoma sprawa, że im bardziej dobra duszyczka, tym mocniej należy ją przeczołgać :)
Rzeczywiście, mówisz. Po północy powinnam mieć internet na kartki.
UsuńJa też znęcam się nad swoimi postaciami, bo lubię, jak ktoś ma w życiu bardziej przesrane niż ja. ;P
Okej, dobra, już widzę, żemu w poprzedniej części opis się nie pojawił - rzeczywiście tu pasuje lepiej, kiedy myśli o niej Jem, niż tam tylko informacyjnie, więc cofam to co tam wcześniej powiedziałam. No i teraz pytanie, czy to dlatego będą kłopoty? To znaczy, czy to jego zauroczenie sprowadzi na niego - pośrednio albo bezpośrednio - to nieszczęście z części pierwszej? BO TO BYŁ JEM NIE? Juz nie pamiętam XD No w każdym razie tu się kroi problem, bo dodać do tego Kate rzekomą wariatkę, to tak naprawdę zupełnie nie wiem czego sie dalej spodziewać.
OdpowiedzUsuńI łączę się w bólu z Nellie, też bym rejdżowała, jakby moja "rywalka" znowu wygrała, jestem złym człowiekiem XD Ale ogólnie mi jej szkoda, bo widać, że coś w Kate mocno ją poruszyło i to nie jest chyba nic przyjemnego, nie? Przesrane ma, najpierw ten durny chłop, teraz widzę, że jeśli o Kate idzie to też coś jest moco na rzeczy i jeszcze w ogóle cały dzień nieudany, niby nic, ale wiadomo, jak człowiek poddenerwowany to i takie nic to dość, by wybuchnąć.
Kate mnie niesamowicie intryguje, wydaje się odrobinkę pomylona, ale tylko odrobinkę, Jem widzę, że już kompletnie przepadł, A JA CHCĘ WIEDZIEĆ O NIEJ WIĘCEJ!
Serio teraz łykam to jednym tchem i czekam czekam czekam na Kate BO CHCĘ WIEDZIEĆ :D
Lecę dalej
Jest ten opis? Ufff, to dobrze, ulżyło mi :D.
UsuńNie powiem ci, stara, choć pewnie się wszystkiego jeszcze przed finałem domyślisz, bo ty domyślna ogółem jesteś, ale tego no, nie mogę niczego potwierdzić ani niczemu zaprzeczyć.
Nellie niepotrzebnie rejdżuje, bo Kate jest mężatką przypominam (choć w sumie jak kota nie ma, to myszy harcują). Nellie to się generalnie w tym opku co chwilę dostaje, a ona jest taka dobra i kochana, że aż mi się jej szkoda chwilami robi.
Hue, cieszę się, że się podoba :D