Nellie wyszła
z sypialni Morganów i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Podszedłszy do wciąż
siedzącego na ostatnim stopniu Jema, trąciła go w ramię i powiedziała cicho:
— Już po
wszystkim.
Wstał i
podążył za nią na dół. Razem zabrali się do zbierania największych kawałków
kolorowego szkła, potem Nellie dokładnie zamiotła podłogę, a Jem doprowadził do
porządku przesunięte biurko, poukładał z powrotem to, co z niego spadło i
podniósł przewrócone krzesło. Przez cały ten czas nie odezwali się do siebie
ani słowem.
— Mamy zajęte
trzy pokoje — stwierdziła, kiedy wyrzuciła szkło i odłożyła miotłę do schowka
pod schodami. — Klucze od dwóch są tutaj, więc tylko w jednym ktoś jest. Albo
śpi, albo udaje, że nic nie słyszał, dobry człowiek.
— A Essie?
— Zdecydowała,
że ma dość i odchodzi. — Nellie postanowiła przemilczeć, że Essie na odchodne
poradziła jej zrobić to samo. — Obiecała, że nikomu nic nie powie, ale słowo tej dziewczyny jest warte
tyle, co nic. — Jedną dłonią oparła się o blat biurka, drugą przyłożyła do
czoła. Głowa ją bolała z nadmiaru wrażeń. — Chodź do salonu, nie mam siły stać.
Jemowi trochę
głupio było siadać na czystym i eleganckim, choć wyglądającym na twardy i
niewygodny fotelu. Miał brudne spodnie, ale Nellie machnęła ręką i powiedziała,
żeby się tym nie przejmował. Usiedli więc w niewielkim pokoju dziennym, w
którym na porządnie wyszorowanej, ciemnej podłodze nie leżał żaden dywan, na pokrytych
nijaką, wyblakłą tapetą ścianach nie wisiały obrazy. Wszystko było tu puste,
zimne i nieprzyjazne, tylko w oknie, w którym smętnie wisiały grube, ciężkie
zasłony, a na gzymsie kominka stały, dokładnie poodkurzane przez Nellie, dziwne
i bezkształtne bibeloty. Sundowner był
zupełnie jak ten ponury, zbłąkany włóczęga, który po długiej drodze uznał, że
nie ma siły iść dalej i znalazł sobie miejsce na końcu zakurzonej drogi,
układając się do snu tam, gdzie stał.
Nellie
spojrzała na Jema tak, jakby chciała mu coś wyjaśnić, ale nie wiedziała, od
czego zacząć.
— Nie żeby
coś, ale… Co tu się, Nellie, wyprawia? — zapytał w końcu.
Pomogło.
— Kate coś
sobie ubzdurała — odrzekła, czując, że wraz z tymi słowami zrzuciła trochę
ciężaru, który od dawna samotnie dźwigała. — To nie pierwszy raz, oni się kłócą
bez przerwy, Kate daje Frankowi w twarz, on jej oddaje, potem się godzą i za
chwilę znowu próbują pozabijać, a jej coraz bardziej odbija. Rzucała się już na
mnie, raz wyrwała mi trochę włosów, ale jeszcze nigdy na Essie… — przyznała się
Nellie, nerwowo skubiąc paznokcie. O wyrwanych włosach wspomniała, jakby
obeszły ją dużo mniej, niż niepokojący stan zdrowia Kate. — Przez to, że Frank
obiecywał wrócić na czwartego lipca, a został w Rhyolite, Kate się wściekła,
poszła wczoraj na zabawę, choć miała nie iść, a potem, a potem… Potem… — Głos
jej się trząsł, dłonie też. Zaczęła gestykulować bezradnie, bo doskonale
zdawała sobie sprawę, jak to wszystko brzmiało. — Ja już nie wiem, co mam robić.
Oczy jej się
nagle zaszkliły, ale szybko spuściła głowę i otarła je wierzchem dłoni, a na
koniec pociągnęła nosem. Nie było tego dość, żeby zaczęła płakać, łzy
zachowywała na gorsze okazje.
— Jem? Nikomu
nie powtórzysz?
Normalnie by
się wściekł i obraził, ale tego Nellie potrzebowała teraz najmniej.
— Nikomu. Prędzej
mi strop na głowę spadnie. — Powiedział pół żartem i podziałało: Nellie
roześmiała się na krótką chwilę.
— Frank ma
dziewczynę z dzieckiem w Rhyolite. A Kate już od ośmiu lat nie ma dziecka. — Słowa
te zawisły w grobowej ciszy, jaka między nimi zapadła. — Jak przyjeżdża, to
najpierw na siebie wrzeszczą, potem się godzą, potem Frank znowu wyjeżdża, Kate
dostaje małpiego rozumu i dzieją się takie rzeczy. — Ruchem ręki wskazała ponad
oparciem swojego fotela na widoczny w otwartych drzwiach hol, w którym przed
chwilą sprzątali pobojowisko.
Jema zatkało. Tym
razem milczenie przerywała tylko przez pociągającą nosem Nellie. Zaoferowałby
jej chusteczkę, którą nosił w kieszeni, ale była umorusana jak nieszczęście. Zaradna
jak zawsze, poradziła sobie z pomocą rękawa szarej sukienki.
— Nie
chciałam, żebyś o niej źle myślał — podjęła znowu, siląc się na uśmiech, którym
chciała pocieszyć samą siebie. — Słyszałeś już, co ludzie gadają. Co mówiła
Maud, choć kiedyś się przyjaźniły. Wariatka.
Kate nie jest wariatką, ale tak im najłatwiej: odwrócić wzrok i udawać, że się
problemu nie widzi, ale wspomnieć o nim podczas ploteczek z przypadkowo
spotkaną na ulicy koleżaneczką, bo kto lepiej podtrzyma nieklejącą się rozmowę,
jeśli nie Kate Morgan? — parsknęła pełnym pogardy śmiechem. — Mieli życie w
Seattle, to wywiózł ją tutaj, bo tam nie mógł dręczyć. O Franku nikt w Tonopah
nie powie złego słowa, bo to on jest pokrzywdzony. To jemu współczują. To jego
pozdrawiają na ulicy — mówiła z żalem, dając upust całej złości, która
nazbierała się w niej przez dwa lata, spędzone pod jednym dachem z Morganami. —
Nie patrzyłeś wtedy, ale wczoraj, kiedy Kate zauważyła w tłumie Rachel Cone i
poszła się przywitać, Rachel przed nią uciekła.
Jem siedział zgarbiony,
z łokciami opartymi o kolana i dłonią przy policzku. Za dużo już się
dowiedział, ojciec powtarzał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale…
Nellie nie powinna była się z tym męczyć sama.
— Po co im ten
hotel? Tonopah?
Nellie
wzruszyła ramionami i znowu pociągnęła nosem.
— Sundowner stoi tu odkąd zbudowało się miasto —
powiedziała przez ściśnięte od żalu, złości i łez gardło. — Frank przejął go w
jakiś dziwny sposób, po jakimś dziwnym człowieku, nawet nie znam jego nazwiska…
Ze cztery lata temu? Zabrał Kate od rodziny, przywlókł przez kilka stanów i tak
trzyma. Wiesz, zanim interes zaczął podupadać, było całkiem nieźle. Jak tu
dopiero co przyszłam, mieliśmy pozajmowane wszystkie pokoje. Potem parę razy
urządzili sobie awanturę przy gościach, po mieście rozeszły się plotki, Kate
zaczęła się dziwnie zachowywać, wpadła pod tego przeklętego konia i od tamtej
pory jest coraz gorzej… — mówiła bez ładu i składu, skacząc po wspomnieniach i
faktach.
— Jakiego
znowu konia? — Tyle wyłapał Jem, który naiwnie sądził, że w tej historii nic go
już nie zaskoczy.
Nellie
roześmiała się — sama już nie mogła uwierzyć w to, co opowiadała.
— Na czwartego
lipca zawsze puszczali konie po głównej ulicy, od kościoła prezbiterian do
skrzyżowania i to były te ich wyścigi. — To wystarczyło, by Jem natychmiast
przypomniał sobie dwóch eleganckich panów w białych koszulach i sztywnych kołnierzykach,
którzy rozmawiali, jak to wyścigów w tym roku nie będzie, bo ktoś w ostatniej
chwili zmienił zdanie. — Franka znowu nie było, poszłyśmy w zeszłym roku z Kate
na zawody, ścigałam się wtedy z Citty, zgubiłam gdzieś Kate i zanim ją znalazłam,
puścili już konie. Potem było pełno kurzu, krzyku, a pośrodku tego wszystkiego…
Kate. — Przerwała na chwilę i zapatrzyła się w ścianę. Po chwili potrząsnęła
głową, odtrącając od siebie złe wspomnienia. — Do tej pory nie jestem pewna,
czy nie próbowała się wtedy zabić, choć przysięgała, że się potknęła. Prosto
pod pędzącego konia.
Jem patrzył na
nią, zadziwiony. Żeby trzy dni bez przerwy myślał, to by czegoś takiego nie
wymyślił. Jeszcze niedawno gotów, na podstawie tego, czego świadkiem był
wczoraj, założyć, że Nellie i Maud zmówiły się i wspólnie postanowiły mieć coś
przeciwko Kate, bo, jak zwykł mawiać Smokey:
baby to baby, tego nie pojmiesz. Ciekawe, co Smokey by powiedział, gdyby
również odkrył, jak bardzo się mylił?
— Myślisz, że
naprawdę próbowała się zabić? — zapytał, bo przed oczami stała mu jej smukła, niewinna
postać, biała sukienka, nieupięte włosy, okrągła twarz, ciemne brwi, jasne przy
powiekach i ciemne na końcach rzęsy gęste jak firanki, pełne usta, prosty nos i
to przyćmione światło, którego pochodzenia do tej pory nie umiał wytłumaczyć i
nie wiedział, czy zwyczajnie go sobie nie wyobraził.
Nie wiedział
też, czy powinien czuć się zaskoczony, czy raczej wypadało, żeby było mu
głupio, bo aż tyle zapamiętał.
Nellie
westchnęła głośno.
— Szczerze
wolałabym, jak do tamtego dnia, naiwnie sądzić, że Kate zrobiłaby wszystko, ale
nie to.
A więc wyjaśnia się co nieco na temat Kate. Nie ma to jak takie wyjaśnienia, których skutkiem są jeszcze kolejne pytania. W każdym razie pomiędzy Morganami nie jest najidylliczniej. I teraz jeszcze Jem się wplątuje w to całe równanie - to się chyba nie może dobrze skończyć.
OdpowiedzUsuńNo i biedna Nellie, żyje w tym Sundownerze chyba trochę jak na wulkanie.
A mnie się zdawało, że aż za dużo nawyjaśniałam i wycięłam parę fragmentów, bo Nellie chwilami powiedziała już za dużo. Jema matka nie uczyła, żeby pilnował swojego nosa, a to, co ojciec mówił, to dupek malinowy zapomniał. Potwierdzam: biedna Nellie. Ma przesrane. Ale tym bardziej ją kocham.
UsuńTy już u mnie, ja się do ciebie zebrać nie mogę, ale się zbiorę. Soraska, będę tam.