Zmierzchało,
kiedy Smokey i Jem usiedli przed barakiem na kawałku plecionego chodnika,
ściskając w dłoniach metalowe garnuszki, w których zaparzyli trochę zbożowej
kawy. Gorąca kawa grzała przyjemnie, siedzieli więc tak, parząc sobie dłonie,
słuchając niosących się po obozowisku głosów i obserwując unoszący się w dole
nad miastem dym. Gdyby obejrzeli się za siebie, dostrzegliby jeszcze szare
kłęby, bijące nad kopalnią.
— No — odezwał
się Smokey, przerywając ciszę — powiedz jeszcze, co w domu.
Jem wypił
ostatni łyk swojej kawy i odstawił garnuszek na bok, wiercąc dnem w ziemi tak,
żeby nie przewrócił się w proch. Smokey wyjął zza paska od spodni zawinięty w
brązowy papier tytoń.
— Początkiem
kwietnia, jakżeś przysłał telegram, Seim zaczął kombinować. Przyłazili nowi
goście w garniturkach, łazili po korytarzach, pytali, żeby ich zaprowadzić a
tu, a tam, Seim sam przyłaził, Nelson też się kręcił. I nagle przestali, o tak.
— Jem pstryknął palcami. — I się zaczęło. Że ceny nie takie, że tamto, że
siamto, że płacić nie będą. Wylie Prescott zorganizował, żeby nie chodzić do
roboty.
— Iście nie
chodzili? — zdziwił się Smokey, żując już tytoń.
— Trochę nie
chodzili, ja chodził dalej, brałem co się dało, robiliśmy w połowę mniej ludzi
niż normalnie, ogarnialimy i górę, i dół. Seim pojechał na trochę do Spearfish
i jak wrócił za dwa tygodnie, to mówi: wszystko już, wszystko w porządku. I nam
zapłacił więcej, a Wyliego i jeszcze paru wywalił. Wylie się potem w jedną noc całkiem
z miasta zabrał.
— Co bądź, co
bądź — westchnął Smokey, który dobrze znał zarówno Seima, jak i Prescotta. U
jednego długo pracował, z drugim jeszcze dłużej się zachodził.
— Wylie, jak
się już z Seimem rozmówili, dopadł jeszcze Nelsona, jak szedł świeżo
odprasowany i pachnący do biura, z teczką i wypiętym brzuchem, i jak go Wylie nie
złapie za fraki, jak mu nie powie: panie, ty se ten kurwidołek w dupę wsadź, bo
jeno do dupy to się to wszystko nadaje — zaśmiał się Jem, świetnie naśladując
przepalony i przepity głos Wyliego. — Sam widziałem.
Gdyby nie
odciągnęli go wtedy od Jamesa Nelsona, dumnego współwłaściciela kopalni
Broken Boot, znanego z tego, że nigdy nie brudził sobie rąk i zawsze był
obrzydliwie wyszorowany i wypucowany, pewnie doszłoby do bitki. Chodziły
przecież słuchy, że Wylie, zanim przybył do Deadwood, dosłownie zagryzł
jakiegoś faceta w Rapid City, bo ten migał się od oddania mu pięciu dolarów.
— Stary dureń —
roześmiał się Smokey, a zaraz po śmiechu przyszedł gwałtowny kaszel. Pomęczył
się chwilę, machając przy tym ręką na znak, że nic mu nie jest. — No, dalej mów.
Ciekawym jeszcze.
— No i potem
był chwilę spokój, ale ja już wiedział, że tam nie zostaję. Mowy nie było. To,
co żeś przysłał, zostawiłem mamie i umówiliśmy się, że trochę odłoży, żeby
Ollie poszła do szkoły, tak jej
przykazałem, że Ollie ma iść, a to, co mi z łaską Seim zapłacił za dwa tygodnie
zasuwania jak jakiś kret, poszło na drogę. Do Pierre sam poszedłem, a jak tam
siadłem w pociąg, to trochę skakałem na gapę, trochę płaciłem, czasem coś mi
się udało, a od Salt Lake już samo poszło.
— Ja żem tu
miesiąc jechał, a po drodze takem w Salt Lake przybalował z Mormonami, że jużem
myślał, że tam na zawsze zostane — zarechotał Smokey, a jego śmiech poniósł się
po okolicy, nad którą zapadł już zmierzch.
Mgła spowiła
cienką powłoką przygotowujące się do snu miasto, w oknach pozapalały się żółte
światła, a strzeżona przez ciemne sylwetki wzgórz Belmont zwalniała kroku przed
nocną szychtą, na którą już narzekały niosące się echem po obozowisku namiotów
ochrypnięte głosy, a pchane po torach wagony, pełne wydobytych spod ziemi skał,
tłukły się głucho po torach.
Smokey,
wprawiony w doby humor wspomnieniem swojej przygody podczas przeprawy przez
Utah, zaczął cicho śpiewać, choć talentu nie miał zupełnie.
O mourner, let’s go down, let’s do down, let’s go down
O mourner, let’s go down, down in de valley to pray[1]
Kiedy
skończył, wstał i zniknął na chwilę we wnętrzu baraku. Wrócił z pordzewiałą
lampą naftową, o której Jem myślał, że już się nie zapalała, a jednak ogień
płonął. Płomień był niewielki, ale trzymał się prosto i dzielnie.
— Dobrze, żeś
mnie wyrwał z Deadwood — odezwał się po chwili ciszy Jem. — Jakby nie ty, to
bym tam został już na zawsze. Hester Adamson pamiętasz?
— Od Szuflady
Adamsona? — zapytał Smokey, starając sobie przypomnieć, o którą z pięciu córek Bookera
Adamsona, przez swoją wielką, kwadratową, wysuniętą szczękę zwanego Szufladą, mogło
chodzić. — Ta czarna, nie? Niebrzydka była. Co z nią?
— Mama koniecznie
chciała, żebym się z nią żenił, póki wolna. Nie mówię na Hester nie, ale użerać
się potem z Szufladą siedzącym w chałupie po drugiej stronie gościńca? Chybaby
mi musiał dopłacić. Uwiązaliby mnie w Deadwood jak psa, przy domu i przy
kopalni, a ja tak nie chcę — powiedział Jem, a w jego głosie zabrzmiała
determinacja. — Nie chcę. Opal i Blaine — mówił o swoich młodszych siostrach —
mogą już coś pracować, pomogą mamie. Za Dinah od jesieni lata Norris Harrods,
to za niego wyjdzie, Ollie pójdzie w końcu do szkoły, mama obiecała, że zawsze
na nią odłoży trochę z tego, co jej wyślę. Lepiej, żebym był tutaj, niż tam —
mówił, już bardziej do siebie niż do Smokeya, jakby sam się przed sobą
usprawiedliwiał.
Smokey słuchał
i rozumiał. Jema dręczyły wyrzuty sumienia — odkąd zniknął Worthy, praktycznie
przejął jego rolę. Miał ledwie szesnaście lat, kiedy wszystko zwaliło mu się na
głowę. Smokey był jeszcze wtedy w Deadwood i próbował mu pomagać, gdy Lois,
zrozumiawszy, że Worthy już pewnie nie wróci, załamała ręce, położyła się do
łóżka i leżała tak prawie dwa miesiące, póki trochę się nie pozbierała. Jem
chodził wtedy dzień w dzień do kopalni, z dwóch został nagle z jedną
wypłatą na sześć osób, a w wolnym czasie, którego nie miał, próbował przypilnować
sióstr. Przez chwilę robił im i za ojca, i za matkę.
Oczywiście, że
czuł się winny, kiedy wreszcie postanowił zrobić coś dla siebie. Gdyby ktoś go
zapytał, czy był pewien, że matka i siostry sobie bez niego poradzą, skłamałby,
że to jasne jak słońce, ale tak naprawdę nie mógł wiedzieć, czy Lois znowu nie
przestanie interesować się życiem, czy na pewno starczy im na wszystko
pieniędzy i czy, na czym mu tak bardzo zależało, na pewno wystarczy ich, żeby
Ollie poszła do szkoły.
Lois, która
trochę umiała pisać i czytać, nigdy nie próbowała przekazać tych umiejętności żadnemu ze swoich
dzieci — nie miała na to czasu ani ochoty, bo sama ledwo sobie radziła z
dłuższymi wyrazami, zresztą, Lois generalnie niewiele potrafiła zrobić porządnie.
Jem, który zamiast do szkoły poszedł do kopalni, jak wiele dzieci w Deadwood, potrafił
się krzywo podpisać, ale męczył się nad czymś dłuższym niż własne nazwisko, a
telegramy od Smokeya czytała mu pracująca na poczcie piegowata Dot, bo sam dukałby je z godzinę. Liczył za
to lepiej od matki — jasne, że najpierw odejmował wszystko tak, żeby zostały mu
jak najprostsze liczby, ale zawsze wiedział, ile jeszcze pieniędzy mu zostało.
— Zaplanowałżeś
co? — zapytał Smokey. Musiał odchrząknąć, bo własny głos nie chciał go słuchać,
pewnie dlatego, że znowu zaczął myśleć o domu, o Deadwood, o Worthym, o Lois i
dziewczynach.
— Trochę
myślałem — przyznał Jem po chwili milczenia, bo póki co tylko co jednego miał pewność: dla niego Tonopah było tylko
przystankiem po drodze. Do domu wracać nie zamierzał, musiał więc iść do
przodu. Tylko w którą
to było stronę?
— I coś
wymyślił?
— Podoba mi
się Kalifornia. Hrabstwo Orange nieźle brzmi.
— Nieźle —
przytaknął Smokey.
Wyobraził
sobie, jakby to było, zobaczyć kiedyś ocean. Zupełnie nie dziwnym zbiegiem
okoliczności, Jem pomyślał o tym samym. Przez całe życie oglądali tylko góry,
lasy i pustkowia, łykając przy tym piach na drodze i czarny pył w kopalni.
Jakby to było, stanąć przy drzewie pomarańczy, dojrzewających w wysoko
stojącym na niebie słońcu, i widzieć od tego drzewa błękitną wodę, aż po
horyzont?
Siedzieli w
ciszy, przypatrując się cichnącemu po całodziennej gonitwie miastu, każdy
zajęty swoimi myślami.
— Ale gdzie
mnie tam do Kalifornii, z rok tu trza będzie przesiedzieć albo i więcej — zszedł
z powrotem na ziemię Jem.
— Nie martw ty
się nic, już ja wiem, co zrobimy, cobyś sie nie nudził. — Smokey uśmiechnął się
przebiegle. — A tera tyłek do góry, kubek i do spania, od szósty robota, za
pietnaście z nocy wyłażo, kto spóźniony to na liste, trzy wpisy i do biura,
czwarty i do domu, a dom daleko — dodał szybko, zrywając się na równe nogi. Zwinął
chodnik, na którym siedzieli, w rulon i wcisnął go Jemowi razem z dwoma
garnuszkami po kawie oraz lampą i popchnął w stronę baraku. — No, spać.
— A ty gdzie? —
zaprotestował Jem, widząc, że Smokey spać się nie wybierał.
— Sprawe mam.
Nie twój interes. Jak wróce, to masz spać. I żebyś sie po obozie beze mnie nie
włóczył.
Obrażony Jem
wymamrotał coś pod nosem, ale posłuchał. Nie zasnął jednak, póki dużo później, gdy głosy w obozie ucichły prawie na dobre i słychać było tylko nigdy nie ustające w swoim trudzie Belmont i Mizpah, nie wrócił Smokey, przynosząc ze sobą zapach miasta i damskiej wody kolońskiej.
[1] The Good
Old Way (1867)
Ekspozycja trwa. Smokey chyba kryje więcej, niż by się mogło wydawać (masz talent do ostatnich zdań, zazdraszczam). Te opisy górniczej bidy i jakiejś takiej eee prowizorki też bardzo sugestywne (w zasadzie to ja pod każdym rozdziałem mogę powtarzać, że opisy, czas się zdobyć na coś bardziej konstruktywnego). Kolejne wątki wplatają się w ten newadzki (i dakocki przy okazji) gobelin...
OdpowiedzUsuń"Ale gdzie mnie tam do Kalifornii, z rok tu trza będzie przesiedzieć albo i więcej — zszedł z powrotem na ziemię Jem." Zszedł na ziemię, zdawszy sobie sprawę, że będzie musiał zejść pod ziemię (przepraszam, akurat drugą ręką coś piszę i jestem na pisarskim haju, sorry za ogólną niezborność kommentarija). Ale ogólnie, Orange County, najbardziej tró kawałek Kalafiornii... Wtedy pewnie jeszcze nie był taki tró, ale i tak chłopak wysoko mierzy.
Podsumowując: Glück auf! Się czeka na ciąg dalszy.
Już kończę to wprowadzenie, w następnej części wpadają dwie nowe postacie i jedziemy z bardziej fabularnym koksem. (Schlebiasz mej próżności, ale to bardzo miłe, dziękuję).
UsuńZszedł na ziemię, zdawszy sobie sprawę, że będzie musiał zejść pod ziemię - śmiechłam srogo :DDDD
Wtedy Orange County też było tró, ale stało w dużej mierze farmami (ostatnie chyba pod koniec lat 70 poznikały). A wysoko mierzy chłopak, bo to mój pierwszy męski główny bohater, zauważ, który ma jakiś cel i do czegoś zmierza - wcześniej mi to nie wychodziło, właściwie chyba pierwszy raz mam protagonistę, którego nie zmarnowałam na wstępie.
Cпасибо! (Wraca człowiek z uczelni, a tu taka niespodziewanka!)
A w ogóle, tak offtopowo: ten Dylan Thomas w nagłówku, w przekładzie Barańczaka :D Właśnie przedzieram się przez jego antologię "Od Chaucera do Larkina", która mi się dawno temu przydała, żeby zacytować w opku jednego klasyka :)
UsuńPrzekłady Barańczaka to jest skarb narodowy, większość moich ulubionych wierszy przełożył.
Usuń(Chciałam tu użyć fragmentu Pieśni miłosnej Alfreda Prufocka Eliota właśnie w tłumaczeniu Barańczaka, ale się jednak nie zdecydowałam; on też trochę Audena tłumaczył (The more loving one mi przychodzi na myśl, też chciałam stamtąd użyć cytatu).
Ale nie wiedziałam o tym zbiorze, wyguglałam i teraz mnie kusi, żeby kupić. :OOO
Jestem podobnego zdania, chociaż nie podoba mi się przekład "Szarży lekkiej brygady", chyba ze dwie zwrotki w ogóle opuścił... Swoją drogą, w tym zbiorze "Prufrock" jest, a tego Audena akurat nie ma, za to dziesięć innych. A propos - nie orientujesz się, czy "Victor" Audena ma swój polski przekład, czyjkolwiek?
UsuńPrzyznam, że tego wiersza nie znam, ale jak, wziął sobie i pominął dwie zwrotki, bo tak?
UsuńNie orientuję się kompletnie, niestety, bo póki nie chcę ładnie cytować w opkach i mnie to nie zmusza do użycia polskiej wersji, to zadowalam się oryginałami.
W sumie to jedną wywalił, a w pozostałych pozwolił sobie na sporą rozbieżność, tak że przy porównywaniu oryginału z przekładem drugą też mi było trudno znaleźć. Dlaczego tak zrobił - nie wiem, tak czy owak oryginał lepszy.
UsuńJednak zdążyłam :D
OdpowiedzUsuńO kuźwa bo zapomnę XDDDDDDDDDDDDDDD Jem i gadanie o ewentualnym przyszłym teściu Szufladzie ŚMIECHŁAM SROGO BO TO JA I MOJA TEŚCIOWA W PIGUŁCE XDDDDDDDD
Ale tak całkiem poważnie, kurde, wiem, że raz, że takie czasy i tak bywało, sama pisałam historyczne, to kuźwa wiem, ba, wiem że i dziś się tak zdarza, ale serio zrobiło mi się chłopaka szkoda, że tyle na niego spadłlo I NIECH TO POWIE WSZYSTKO A TEMAT AUTENTYCZNOŚCI BO JAK ZROBIŁO MI SIĘ SZKODA TO JEST AUTENTYCZNIE.
"Lois generalnie niewiele potrafiła zrobić porządnie" przykro mi, bo się teraz utożsamiam, i jest mi naprawdę przykro xd
Widzę, że dalej nic konkretnego się nie dzieje (już wystalkowałam, że zaczyna się dziać od następnego XD), przy czym to nie jest jakieś czepianie się, jak coś jest ładnie napisane, to ja mogę czytać i o niczym :D Widzę, że Smokey dalej mówi tak jak mówił (i dobrze, i szanuję, bo wiem kuźwa jakie to jest upierdliwe, ale wiesz co, piszę ff do Warhammera 40k i tam jest coś gorszego, bo dwie postacie muszą rozmawiać za pośrednictwem trzeciej. TO JEST DOPIERO UPIERDLIWE). Fajnie, że przybliżasz jakieś fakty z Wcześniejszego Życia, to pomaga poznać postacie i od razu robią się bardziej ludzkie. I w ogóle chcę powiedzieć jeszcze jedną rzecz, że niesamowicie szanuję u Ciebie to, że potrafisz tak krótkie rozdziały napisać tak, ze warto je opublikować, bo sprawiają wrażenie kompletnych, że tak miało być i tak dalej, kurde gadam jak debil, ale próbuję powiedzieć, że ja ostatnio wysrałam rozdział o długości 38 stron bo doszłam do wniosku, że jak to podzielę, to tam jest w sumie zero traści. Tym sposobem moje opko prawdopodobnie rozrośnie się do potworka o objętości 3k stron A TO NIE JEST DOBRE. O, już wiem, co chcę powiedzieć - zazdroszczę, że umiesz wszystko co chcesz napisać, napisać treściwie.
Dobrze, teraz już naprawdę uciekam bo muszę jeszcze odpisać komuś u siebie, ale wracam wieczorem i będzie dzisiaj 5 obiecanych rozdziałów :D
Ahahah, widzę, że robisz sobie challenge jak perfekcyjna pani domu z Majdanem.
UsuńFun fact: Szuflada to przezwisko jednego gościa w mojej wsi. Jeszcze gdzieś chciałam bardzo wsadzić Sobaczą Świnię, Kurwa Edka i Zośkę z Pola, ale chyba nie znajdę dla nich już miejsca XD.
Jem ma trochę dramę, ale na kogoś paść musiało. Nie wiem, mam wrażenie, że trochę zaczęłam odpływać przy nim z tymi tragediami, ale z drugiej strony ZDARZAJĄ SIĘ GORSZE.
Lois w ogóle jest przesrana jako matka XD.
Nie no luz, ja też wiem, że tu się nic konkretnego nie dzieje, tak sobie wprowadzam tę historię. Jem dopiero wszystko poznaje, a że wymyśliłam sobie, że czytelnik wie to, co on zobaczy i usłyszy (przez większość czasu, potem chyba mi gdzieś wkracza Nellie do akcji mocniej na chwilę), to tak to wygląda. Dla niego to wszystko jest nowe, pomyśl sobie, wylądować z takiej Dakoty w Nevadzie, toż to szok. :D
Dwie osoby rozmawiają za pośrednictwem trzeciej? Wybacz, ale jedyne, co mi się ciśnie na usta to: ale, kurwa, Matrix XDDDD (TO KOMPLEMENT JAKBY CO XDD)
STARA, ja po prostu już nie potrafię pisać dłużej, leń kurwa jestem skończony, żebym chciała, to potem mi się tego nawet czytać i poprawiać nie chce. A ty i twoje długie rozdziały (te na spadaniu gwiazd) to mnie wykończą, ale ja tam zacznę w końcu komciać, bo jak nie, to się Karolinka nie nazywam (no, nie nazywam się, ale to szczegół XDDD). Ja tak kiedyś miałam, że czytałam książki bo 600, 700, 800 stron bez zająknięcia, a teraz to kurwa 300 mnie przerasta (choć Terror ma prawie 700 i pochłonęłam w styczniu w 2 dni, ale to wyjątek). Jestem słaba.
Ambitnie podchodzisz do tego komicania (DO IT, ME LIKEY XDDD).
Chcę tu tylko powiedzieć, że z Jemem nie popłynęłaś, było dobrze, serio, także zluzuj porcięta :D
UsuńJest tak - laska, kosmiczna elfka, jest przeklęta, ojciec bardzo chce z nią rozmawiąć, ale nie może, bo to przeniesie na niego klątwę, więc co robią? BIORĄ SOBIE CZŁOWIEKA, bo ludzi klątwa nie dotyczy, i rozmowa wygląda tak: "Powiedz jej, że..." a laska stoi obok XD KURWA DRAMAT XD
Czaje. Ja już nie umiem krótko, bo się bardzo boję, że będzie nudno :< A gwiazdami się nie przejmuj JA NA TWOJE KOMCIE BĘDĘ CZEKAĆ ILE BĘDZIE TRZEBA BO JE KOCHAM CAŁYM SERCEM <3 A jak Ci się nie chce całości to i po fragmencie mi śmiało komentuj, jak Ci jest wygodniej ziom :D
HYPERION CANTOS. Moja ukochana seria, około 3000 stron, łyknęłam w miesiąc XD
IDĘ DALEJ PÓKI DRAGI DZIAŁAJĄ
Nie mogę zluzować porcięt... BO NOSZĘ LEGGINSY AHAHAAHAHA. XDDD (królowa humoru to ja)
UsuńWAIT, WHAT? Kosmiczna elfka? Ale jak XD Też nie mogłaś sobie nic bardziej skomplikowanego wymyślić? :D
DRAGI, YASSS
Zgrzybłam XDDDDDDDDDD
UsuńNie wymyśliłam tego, to ficzek do Warhammera 40k, moje guilty pleasure XD
Już nie działają a kolejne mogę wziąć za dwie godziny więc idę umierać ;_;
Smacznego XDDDDDDDDDD
UsuńALE WCIĄŻ UWAŻAM, ŻE PISANIE FANATASY JEST BARDZIEJ SKOMPLIKOWANE. Don't try change my mind :D.
Riki tiki narkotyki.
(nie pytaj)
*to, urwało mi od angielskiego, tak to jest jak się człowiek popisuje, lolz
Usuń