15 kwietnia 2017

Część szósta

Człowiek nie znał dnia ani godziny.
Słońce stało wysoko na niebie, grzejąc bez litości, kiedy dwudziestego czerwca, ponad dwa tygodnie po przyjeździe Jema do Tonopah, zdarzył się wypadek. Ostatnimi czasy, przy wieczornych rozmowach, górnicy zaczynali już sobie żartować, że dawno nic się nie działo. Raz w kopalni Ted Dempsie, zrobiwszy sobie przerwę od mocowania się z wyciągarką na drugim poziomie, zapytał grzebiącego w skrzynce z narzędziami Pata Kulhmana:
— Co myślisz, teraz będzie ręka czy noga?
Pat przerzucił młotek z ręki do ręki i odpowiedział:
— Noga. Ręka ostatnio była w Silver Top, u tego makaroniarza.
Oboje pokiwali głowami, jakby doszli razem do bardzo istotnej konkluzji. Dwa dni potem byli jednymi z pierwszych, którzy przybiegli do prowadzących z Belmont do stacji w Tonopah torów, zwabieni nagłą wrzawą.
Nikt nie potrafił później powiedzieć, jak doszło do tego, że zablokowane koła same się odblokowały i wagon, wypełniony wyciągniętą spod ziemi, jeszcze ciepłą skałą, ruszył przed siebie, wcinając nogawkę podartych spodni George’a Marojevecha, który robotę przy torach wykonywał razem ze swoim starszym bratem, Felemirem.
Ted Dempsie powiedział potem, że tym razem braciom zabrakło szczęścia, a Pat Kulhman, przyglądając się zamienionej w krwawą masę, obdartej ze skóry nodze leżącego bez życia George’a, nic się nie odezwał.
Kiedy tak stali przy torach, ktoś zauważył drgającą nieznacznie rękę, wystającą spod wagonu – to była ręka Felemira, którego wciągnęło pod spód i przedarło po torach. Głowę miał tak obtłuczoną i zalaną krwią, że kiedy go wyciągnęli i położyli obok, żeby zobaczyć, co mu się stało, niektórzy musieli odwrócić wzrok. Szybko zorganizowano prowizoryczne nosze, na których zniesiono go do miasta, do szpitala górników, gdzie wyzionął ducha po kilku godzinach, a namęczył się przy tym okrutnie.
Pochowali ich następnego dnia przed południem na cmentarzu za miastem. Groby oznaczono dużo później, dwiema żelaznymi tabliczkami, które oprócz tego, kiedy zginęli i że George miał tylko dwadzieścia dwa lata, a Felemir dwadzieścia osiem, informowały, że pochodzili z Czarnej Góry.
Po wypadku w Belmont wśród górników pozornie nic się nie zmieniło, ale, jak zawsze przy takich zrządzeniach losu, przez następny tydzień czy dwa wszyscy stawiali się w pracy, mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że głupio żartowali, komu teraz utnie rękę albo nogę, nie mając pojęcia, na kogo tym razem trafi, a prędzej czy później na kogoś trafić musiało.
Wypadki na chwilę przypominali wszystkim, że nie byli nieśmiertelni.
Ale życie toczyło się dalej.

***

Nellie nie zamierzała przed Jemem ukrywać, że potrzebowała kogoś do rozmowy o wszystkim i o niczym.
Porządnie umyty dziegciowym mydłem i zimną wodą, przebrany w czystą koszulę, ale wciąż w brudnych, zakurzonych spodniach, schodził wczesnym wieczorem z obozu do miasta i zachodził do Sundownera od tyłu, trochę dlatego, że nie chciał zwracać na siebie zbytniej uwagi, a trochę dlatego, że tak było mu po prostu bliżej — nie musiał w ogóle wchodzić w główną ulicę, obchodził tylko rozrzucone na obrzeżach Tonopah domy i pukał do używanych tylko przez Morganów i Nellie drugich drzwi za znajdującą się w dużym holu recepcją.
Ta część Sundownera, którą zajmowali Morganownie miała dwa piętra — na pierwszym można było się zameldować, zostawiać i dobierać klucze oraz skorzystać z dużego, przeznaczonego dla gości pokoju dziennego, na drugim mieszkali właściciele. Nellie dostała niewielki pokoik z oknem wychodzącym na wschód i rozciągające się za hotelem pustkowie, jeszcze niezastawioną nowymi budynkami ziemię niczyją. Pokoje dla gości przylegały do prawego boku hotelu i ciągnęły się po obu stronach długiego korytarza.
Zarówno Nellie, jak i Jem, byli zbyt zmęczeni po całym długim dniu, żeby chciało im się gdziekolwiek wybierać. Znaleźli sobie więc miejsce pod nagrzaną przez słońce ścianą hotelu, na zbitej z dwóch pieńków i szerokiej deski ławce, stojącej tam, odkąd Nellie pamiętała.
Powiedziała, że miło było wreszcie usiąść na niej z kimś innym niż Frank Morgan albo jego żona.
— Jestem im wdzięczna za wszystko — podkreśliła od razu — ale czasem nie mam już do nich siły. Gdybym wiedziała, że Frank zostanie tak długo, poszłabym do doktora po coś na nerwy — zaśmiała się, choć zabrzmiała poważnie.
— Daleko jest do Rhyolite? — zapytał Jem, wciąż mając w pamięci, co Nellie mu opowiedziała, kiedy spacerowali po pustej stacji.
— Ze sto mil. Z reguły jedzie na długo i przyjeżdża na krótko, tym razem coś mu się odwyrdło i wiesz, w nic się nie wtrącam, ale Frank potrafi być… Natarczywy — zniżyła głos i podniosła się na chwilę z ławki, żeby upewnić się, czy okna na piętrze były zamknięte. — Dość już o tym. Słyszałam, że mieliście w Belmont wypadek, prawda?
— Wciągnęło takich jednych pod wagon — odparł obojętnie Jem, który sam czuł się zaskoczony, jak szybko przeszedł z tym do porządku dziennego.
Miał piętnaście lat, kiedy w Broken Boot, u Seima, wybuchł pożar. Ani on, ani ojciec nie mieli wtedy szychty, ale obaj, jak tylko usłyszeli, co się stało, polecieli co sił w nogach do kopalni. Obeszło się na czterech trupach ułożonych przed zadymionym wejściem, dwóch tak poharatanych, że nie dało się od razu poznać, do kogo należały. Przypomniał sobie o nich, kiedy zobaczył, co wagon w Belmont zrobił z ciężko pracującymi na lepszą przyszłość braćmi.
Smokey powiedział mu później, żeby lepiej o tym nie myślał, więc go posłuchał.
Nie zastanawiał się już nad ludźmi, których wciągnęło pod wagon i przedarło ogromną siłą po torach tak, że nie mogli tego przeżyć, ale nie potrafił pozbyć się z głowy myśli, każącej mu zadawać sobie pytanie: a jakbym to był ja?
— To okropne — odrzekła Nellie, wyraźnie przejęta. — Znam tu kilka kobiet, które mają mężów w kopalniach. Całe miasto zaraz wie, jak coś się tam stanie. Rachel Cone, może znasz jej Palmera, jak zabiło tych braci, a w mieście słyszeli tylko, że dwóch ludzi, a nie wiedzieli kogo, zemdlała na ulicy przed apteką.
— Takie życie — wzruszył ramionami Jem. Nie znał Palmera Cone’a.
Jem miał matkę i siostry. Kiedy wracał w Deadwood do domu, brudny i zmęczony, nie mógł opędzić się tylko od pchającej się mu na kolana Ollie, którą najpierw musiał wyściskać, żeby móc zjeść w spokoju obiad. Zawsze odnosił wrażenie, że Dinah, Opal, Blaine i mama przyjmowały jego powrót jako coś oczywistego. Poszedł, to i wróci. Nie miał pojęcia, czy którakolwiek z nich choć raz pomyślała, że mógłby kiedyś nie wrócić. 
Łatwiej było iść naprzód, kiedy się nie myślało. Nie chciał wiedzieć, nie chciał pamiętać, że ktoś się o niego martwił. Lepiej było nie wiedzieć i nie pamiętać.
— Mój tata, jeszcze w Oregonie, pracował na poczcie. Mieszkaliśmy naprzeciwko, w wysokiej kamienicy i póki nie poszłam do szkoły, siedziałam u niego całymi dniami i patrzyłam, jak obsługiwał telegraf — podjęła Nellie.— Tata umarł w tysiąc dziewięćset pierwszym, przewrócił się na chodniku, kiedy szliśmy w niedzielę do kościoła. O tak, po prostu. Dlatego przyjechałam do Hawthorne z mamą i braćmi, zamieszkaliśmy u starej ciotki Birdie. Mam dwóch starszych braci, mówiłam ci?
Jem pokręcił w odpowiedzi głową. Nie chciał się odzywać, żeby jej nie przerywać. Lubił, gdy dużo mówiła. Nie chodziło nawet o to, żeby o sobie opowiadała, mogłaby rozprawiać nawet o pogodzie albo o cenie mąki w sklepie Eastmanów, a wciąż by słuchał — miała już taki głos, pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak przyjemnie się jej słuchało.
— Nazywają się Jesse i Will. Pewnie też masz jakieś rodzeństwo, nie?
— Cztery młodsze siostry — przyznał, a Nellie westchnęła z podziwem. — Dinah, Opal, Blaine i Ollie.
— Olive? Ślicznie.
— Sam wybierałem — przyznał z dumą Jem. Uwielbiał to imię, uwielbiał Ollie i uwielbiał się nią chwalić. Nie przesadziłby, gdyby powiedział, że odkąd zniknął ich ojciec, miał nowy cel: wszystko, co robił, robił dla Ollie. — Ma ze sześć lat.
Nellie oparła się o ścianę Sundownera i zamyśliła na chwilę.
— Tęsknię za rodziną. Za tatą, za Jessem, za Willem, za mamą, trochę za ciotką Birdie, chociaż była dla mnie okropna. Za pocztą. Za Oregonem, nawet za Hawthorne. Wiesz, Jem, zrobiłam w życiu wiele głupich rzeczy, ale tym razem chyba przesadziłam. Chcesz wiedzieć, jak się tu znalazłam?  zapytała, a na jej wąskich ustach zabłądził na chwilę uśmiech.
— Mogę posłuchać.
Zaśmiała się, sama do siebie i potrząsnęła głową.
— Naprawdę myślałam, że się zakochałam. Był przystojny, a ja myślałam: jakie mam szczęście, że na mnie popatrzył. I nie zastanawiałam nad niczym, kiedy przyszedł i powiedział: Nellie — swoje imię wypowiedziała udając niskim, męskim głos — Nellie, wyjeżdżam. Jedź ze mną. I pojechałam, jasne, że pojechałam, cieszyłam się jak głupia! —  zawołała. — Przyjechaliśmy tu razem, a znudził się mną po tygodniu. Zabrał wszystkie pieniądze i wyjechał. Nawet nie wiem gdzie. I wiesz, czemu tu zostałam?
Nie wiedział.
— Bo z nim uciekłam. W nocy, po kłótni z mamą, Jessem i Willem. Mówili, że jak pojadę, to mogę nie wracać i nie mogłam wrócić. Pożyczyłam tylko pieniądze na telegram, żeby wiedzieli, gdzie jestem i poszłam do saloonu, bo gdzie mogłam dostać pracę, kiedy wszyscy widzieli, z jakim hulaką przyjechałam i co z nim robiłam? Potem poznałam Maud, Franka, Kate i jakoś się ułożyło, ale miałam takie szczęście, jak chyba nikt inny.
— Kate? — powtórzył Jem, bo o ile o Maud już znał, a o Franku słyszał, to o Kate jeszcze nie.
Nellie uniosła brwi, zaskoczona pytaniem.
— No jak to, nie mówiłam ci? Kate, Kate Morgan, żona Franka. Właściwie to ona się uparła, żeby mnie przyjąć, Frank nie chciał u siebie saloonowej dziewczyny, ale go namówiła, wiesz, na próbę i chyba się sprawdziłam… Zresztą, trzeba trochę się uprzeć, żeby z nimi wytrzymać.
— Bo?
Wzruszyła ramionami i na chwilę zapatrzyła się w zmieniające kolory niebo. Jasny błękit ustępował miejsca ciepłym pomarańczom oraz blademu różowi, który ostrzegał, że noc będzie zimna. Nellie długo zastanawiała się, co powinna powiedzieć, aż w końcu rzekła:
— To są biedni ludzie, Jem.

5 komentarzy:

  1. Od razu nasuwa się pytanie: czy Kate jest tytułową Kate? Nie tylko z jego powodu chce się czytać dalej.
    Sytuacja rodzinna Jema staje się coraz bardziej zrozumiała, pomijając oczywiście fakt, że nie wiadomo, co z jego ojcem stało się. Nellie to Nellie, znajomość się zadzierzguje - no i niech się zadzierzguje.
    Do tego górnictwo jako ciągłe życie na krawędzi, nawet dziś pod ziemią chodzi się po niepewnym gruncie, a rok 1907 to raczej nie była epoka rozwiniętego BHP...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyznaję zasadę: jedno opko = jeden Burek (no chyba że się zapomnę albo ktoś z mega-super ważnego powodu dziedziczy imię). :D Nellie ciśnie na romans, dorwała chłopa w swoim wieku, który ma cel w życiu, to się chce wkręcić w jego plany.
      Do 1910 roku była ostra prymitywa, potem się coś zaczęło zmieniać na lepsze, ale wiadomo, jak śpisz we własnym łóżku to ci może spaść sufit na głowę, a co dopiero jak zapitalasz w kopalni i masz pecha, bo jesteś imigrantem z Czarnogóry. (No i generalnie nie wiem jak to z tym wypadkiem dokładnie było, bo Daily i Weekly Bonanza milczą na ten temat, więc dopisałam sobie swoją wersję do suchej informacji z cmentarza).

      Usuń
    2. Mam podobnie (tzw. "one Steve limit"). Niedawno zdarzyło mi się złapać za głowę przy przeglądaniu starych notek, bo się okazało, że randomowa postać, występująca w dwóch akapitach, miała tak samo na imię jak bohaterka znacznie istotniejsza (i do tego dość popularna), która wtedy jeszcze nie została wymyślona.
      Tak też mi właśnie się zdawało, że szczegóły wypadku to licentia poetica, ale przedstawiona bardzo sugestywnie. Generalnie - nie było bezpiecznie.

      Usuń
    3. O, więc to ma nazwę. :D (Trochę mi nie pasuje, że mam Kate tu i Katherine w Originie, ale tutaj Kate imienia nie wybierałam. Tzn. myślałam czy by nie zmienić, ale żadne inne nie łączyło mi się tak dobrze z Tonopah..., więc zmieniłam tylko nazwisko i machnęłam ręką).
      To opko to jest jedna wielka licentia poetica. XD (Tragiczny brak źródeł, do gazet z 1908 dokopałam się, kiedy już miałam pierwsze dwie części i zrezygnowana zaczęłam myśleć, że moim głównym źródłem będzie Old Tonopah Cemetery, lolz).

      Usuń
  2. WIDZISZ WYWIĄZAŁAM SIĘ Z OBIETNICY JEST 5 ROZDZIAŁÓW A TERAZ IDĘ UMRZEĆ W SPOKOJU I WRACAM JUTRO JEŚLI ZMARTWYCHWSTANĘ
    LOL LOL LOL JA NIE WIEM CZEMU ALE TE ZAKŁADY CO KOMU URWAŁO BARDZO MNIE ŚMIESZĄ XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
    Doczytałam fragent do konca i juz mnie to nie smieszy, jest mi przykro. W sensie totalie to kupuję, że ludzi łapie taka znieczulica jak obcują z tym na codzień, ale to jest poważnie absolutnie tragiczne. I w sumie powinnam była napisać o tej stronie kopalni w berci (pamiętasz, że miał kopalnię żelaza, a jak nie pamiętasz, to Ci mówię XD). ALE TERAZ JUZ TOO LATE XD
    Nellie to taki ktoś, kogo bym w Prawdziwym Życiu nie znosiła, a jednak bym z nią gadała, bo to byłaby jedyna osoba zdolna znieść moją gadatliwość i gadanie o niczym. Mam dwie takie znajome, z którymi nie mam pojęcia czemu się zadaję, chyba tylko dlatego, że możemy sobie gadać o wszystkim i o niczym i nawzajem cierpliwie to znosimy XD
    "Obeszło się na czterech trupach ułożonych przed zadymionym wejściem, dwóch tak poharatanych, że nie dało się od razu poznać, do kogo należały." do kogo co należało? Do kogo trupy należały? Albo coś tu się nie tak wkradło, albo tak się mówi, a ja po prostu tego nie wiem.
    Okej, fajnie przybliżyłaś trochę przyszłości i prywaty Jema i Nellie, przyjemnie to się czyta. Tzn dostałam chwilowego rejdża przy opowieści Nellie (o chłopie, który ją zostawił po tygodniu, przez chwilę było mi jej żal, ale zaraz pomyślałam, że w sumie to było do przewidzenia i trochę sama jest sobie winna, ale to znów fajnie, bo to takie ludzkie i normalne), Jema trochę szkoda, w sensie kocham za tą myśl o tym, że mógł nie wrócić, że jego siostry i matka chyba sobie nie zdawały z tego sprawy - bo wierze, że tak było, bo jak człowiek sam czegoś ie doświadcza to nie wie, jak to jest i po prostu nie zawsze ma świadomośc pewnych rzeczy, kocham za troskę o Ollie i w ogóle serio ma moje serduszko :D
    I teraz przypomniał mi się Rainier (dzięki za przypomnienie!), i chyba masz rację, że Jem jest przyjemniejszy w odbiorze.
    No, i chyba tyle ode mnie, jak będę miała siłę to wrócę później, a jak nie, to jutro :D

    OdpowiedzUsuń