13 października 2017

Część dwunasta

Frank Morgan najwyraźniej znowu poczuł się dobrze na własnych włościach, bo tygodnie mijały, a on zdawał się nigdzie nie wybierać. Jem rzadziej zaglądał do Nellie — jeśli już się spotykali, to tylko na mieście, zawsze na krótko, bo teraz ciągle gdzieś goniła, coś musiała zrobić albo czegoś dopilnować, żeby przypadkiem nikt się na nią nie wściekł. Usprawiedliwiała się, powtarzając, że nie miała zamiaru wychodzić na niewdzięcznego nieroba. Jem najpierw próbował przemówić jej do rozumu, ale szybko dał sobie spokój, uznawszy sprawę za z góry przegraną. Nie mógł stawać między Frankiem Morganem a nią, nawet jeśli czasami miał ochotę.
Nie żeby narzekał na brak zajęć — w Belmont nagle zrobiło się aż za dużo roboty. Pewnego dnia, pod koniec lipca przyszedł nagły deszcz i bezlitośnie obrzucił popękaną ziemię zimnymi, grubymi kroplami. Gdy chmury się rozeszły, w kopalniach wokół Tonopah podniesiono alarm. Suchy grunt nie zdążał przyjmować wody, więc zaczęła zalewać najniższe poziomy. W Desert Queen o mało nie utopiło człowieka, a w Belmont zalało skrzynki z dynamitem, których nikt nie zdążył sprzątnąć na czas (a za pozostawienie ich na wierzchu dostało się później wszystkim po równo).
Sierpień niewiele różnił się pod względem uprzykrzającego życie gorąca. Przez cały miesiąc temperatury w dzień uparcie nie schodziły poniżej trzydziestu stopni i, kiedy w kopalniach nie przerywano pracy, w dole miasto potrafiło zamierać na kilka najgorętszych godzin i budzić się wieczorami, gdy słońce do rana szło sobie gdzie indziej. Ciężko odpoczywało się w nieznośnej duchocie, a noc mijała szybko. Smokey, który przeżył już tu jedno lato, patrzył na Jema trochę z politowaniem, trochę ze szczerym współczuciem, a trochę z rozbawieniem. Nie mieli lekko, ale znowu nie tak strasznie źle. Bywało też, na przykład, wesoło. Raz, podczas szychty w jeden z takich gorących dni, spocony i umorusany Ted Dempsie, zawsze pocący się i brudzący bardziej od innych, udał, że grzebie w skrzynce z narzędziami, kiedy tak naprawdę czekał, aż czujny nadsztygar zniknie na chwilę w głębi korytarza, a on będzie mógł sobie chwilę odpocząć. Pat Kulham rąbnął go za to otwartą dłonią z plecy, a potem, ku uciesze wszystkich oprócz niewtajemniczonego Jema, poprawił sobie szelki i przeszedł się kilka razy w tę i we w tę, pokrzykując grubym głosem:
— Do roboty, chłopaki! San Francisco samo się nie odbuduje!
Z jakiegoś powodu wszyscy zgodnie parsknęli śmiechem, przerwanym dopiero przez ponowne pojawienie się na nadsztygara, któremu najwyraźniej nie było do śmiechu, bo natychmiast kazał Patowi sprawdzić, czy ten nie zgubił się czasem na czwartym poziomie.
Tego samego dnia, wieczorem, gdy ze stacji w Tonopah odszedł ostatni pociąg, do baraku Teda i Pata, pod którym siedzieli już Smokey i Jem, przyplątał się jeszcze Palmer Cone. Widzieli go zawczasu, jak maszerował pod górkę, zatrzymując się co chwila, żeby złapać oddech. Pod jedną pachą przyniósł niedużą puszkę, w której coś stukało przy każdym ruchu, a pod drugą kraciasty koc z gatunku tych drapiących.
— Znajdzie się miejsce? — rzucił na przywitanie.
Jego żona, Rachel, podobno miała słabe nerwy i od czasu do czasu wściekała się nie na żarty, ale nie miała serca wyrzucać męża na ulicę i nie chciała też, żeby całą noc pił w saloonie, więc wciskała mu koc oraz puszkę domowych herbatników na przekupienie kolegów, a potem, wrzeszcząc i rzucając za nim czym popadło, wysyłała spać do obozu.
— Cudowna kobita — skomentował Smokey, biorąc od Palmera puszkę. Natychmiast zabrał się za jej zawartość.
— Rąbnięta — poprawił go Ted.
— Przynajmniej jest, ty masz tylko Pata — odgryzł się Palmer, wciąż broniąc honoru żony.
Rozłożył się ze swoim kocem na ziemi, obok Jema, który siedział na desce. Deska kiedyś była ławką, ale się rozleciała.
Ted i Pat przegryźli po herbatniku i uznali, że przydałoby się trochę światła, bo mrok zapadał już coraz szybciej. Pat zaglądnął więc do baraku i wrócił z lampą, a potem poszukał dla niej równego kawałka gruntu. Na koniec usiadł na progu baraku. Na lewo miał Teda, na prawo Smokeya, potem Jema i na końcu Palmera, który już zdążył rozłożyć się wygodnie na kocu i, oparłszy się na łokciu, sępił od Smokeya trochę tytoniu do żucia.
— Nie dawaj mu — powiedział Ted. — Nie odda.
— To sam se wezne — wzruszył ramionami Smokey i podzielił się dla świętego spokoju, zaraz po tym, jak sam upchał sobie trochę zbrązowiałych liści przy dziąsłach.
— Ja mam lepsze — pochwalił się Pat, który żucia tytoniu i plucia nim wszędzie wokół, jak stary suchotnik, a pluć tylko do spluwaczki, absolutnie nie tolerował i kupował papierosy u Eastmanów. — Młody, chcesz? — zapytał Jema, ale ten zaraz pokręcił głową. — Niewinnyś jak nieobsrana łąka — skomentował i zamiast niego podzielił się z Tedem.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, Smokey i Palmer zajęci żuciem, a Ted i Pat paleniem. Jem za to gapił się bez sensu w poruszający się niespokojnie za szkłem wysoki płomień.
— Ej, Pat — mruknął nagle rozwalony naprzeciw Pata Palmer. — Wiesz co mam? — zapytał, ledwo powstrzymując śmiech.
— Co?
— San Francisco! — powiedział i ryknął śmiechem, ale zaraz potem podniósł się na chwilę i zaczął grzebać w fałdach koca. Uradowany, wygrzebał dużą butelkę i, wciąż się śmiejąc, uniósł ją za szyjkę, pokazując wszystkim, że przywlókł jeszcze ze sobą whisky.
— Dałbym ci w mordę za to.
Palmer zaśmiał się jeszcze raz, odkręcił butelkę i pociągnął porządny łyk. Podał otwartą whisky Patowi. Potem napili się jeszcze Ted i Smokey, który zamierzał zakończyć kolejkę na sobie, ale przeszkodził mu Palmer:
— Co, dziecku żałujesz? Niech pije, robaki mu przegoni.
Zachęcony przez przygłupiego Palmera, Jem pociągnął sobie tak, że mało brakło, a wyplułby wszystko z powrotem. Zakrztusił się i zaczął kaszleć, więc Smokey pośpieszył na ratunek i rąbnął go kilka razy w plecy. Pomogło.
— To na lepsze spanie. — Ucieszony Palmer zabrał od niego whisky. — Za San Francisco! — powtórzył, szczerząc zęby w stronę Pata, który w odpowiedzi pogroził mu pięścią, i napił się kolejny raz.
— Co z tym San Francisco? — zapytał w końcu Jem.
— Pierrrrdolnęło z hukiem! — odparł mu Palmer. — Coś, pod kamieniem siedział cały rok?
— Nie no, słyszał…
— Gwołtujesz, jakby było o co. A nie ma — wtrącił się do tej pory niewzruszony Ted. Rzucił wciąż tlącą się resztkę papierosa na ziemię i zgniótł dziurawym butem. — Jak rąbnęło — zaczął, zwracając się w stronę Jema — to zaraz przysłali takiego gościa w garniturku, co właził do kopalni, coś patrzył, coś pukał, a jak wychodził, to machał papierkiem i wołał: Do roboty, chłopaki! San Francisco samo się nie odbuduje! Władowalimy tam, kur dwanaście, tyle srebra, że jakby nie my, to by dalej siedzieli w ciemnej dupie na kupie gruzu. Nadsztygar podłapał i też tak wołał, Pat dwa razy go obśmiał, a dziś mu trzeci nie wyszedł i polazł na czwarty poziom — wyjaśnił dokładnie. — A Palmer będzie mieć ubaw, póki sam nie pójdzie na czwarty — zakończył, posyłając głównemu zainteresowanemu groźne spojrzenie.
— Za co niby na czwarty? — oburzył się Palmer.
— Za żywota. Dajże łyknąć.
— Pat, żeby mnie tak kto bronił przed Rachel, jak ciebie Ted broni… — odparł wzruszony Palmer.
— Ja to bym do San Francisco pojechał — przerwał im w samą porę Jem.
— No, ja też — zgodził się Ted, który wstawszy, wyciągnął rękę do Palmera po whisky. — Mają stalownię. Tam zawsze na robotę biero kogo leci.
— Pieron jeden wie, co gorsze, stalownia czy kopalnia — skomentował Smokey.
— Och, San Francisco… — westchnął rozmarzony Palmer.
Zaczęli rozważać plusy i minusy stalowni w San Francisco i kopalni w Tonopah i tak przeszła im kolejka, która znowu dosięgnęła Jema, a on znowu się napił, choć mniej niż poprzednio. Zaczynało mu się robić dosyć mocno ciepło. Przestał na chwilę słuchać, jak Palmer robił na złość Patowi, a Ted się za niego odgrażał, i popatrzył w stronę siedzącego u stóp wzgórza Tonopah. Widział stąd hotel i miał wrażenie, że dojrzał światło w oknie u Nellie, ale nie u Kate.
Bardzo chciał, żeby Frank Morgan już sobie pojechał.
— Co ty tam masz? — z zamyślenia wyrwał go Smokey, a Palmer, który słuch miał lepszy niż dziki zając w trawie, natychmiast podjął temat.
Sundownera stąd widać — zasugerował niewinnie. — Nellie Snyder w oknie?
— Dajże mu spokój. Twój interes za kim lata? — znów próbował uratować sytuację Ted.
— No co? Frank wrócił i siedzi prawie drugi miesiąc na dupsku, to ma zakaz opuszczania koszar. Też by mi było tęskno… Pijesz?
Ted nie odmówił.
— Co ty niby wiesz o Franku Morganie? — zapytał, pociągnąwszy z butelki.
— Ja? Wszystko, przyjacielu! — Słysząc słowo „przyjaciel” z ust Palmera, Ted zmarszczył brwi. — Rachel zachodziła się z Kate, póki se tego szamponu czy jakiegoś syropu nie łyknęła i jej szajba nie odbiła.
Jem poruszył się niespokojnie, ale na szczęście nikt nie zwrócił na niego uwagi.
— Poinformowanyś — zaśmiał się oszczędnie Pat, podając whisky Tedowi, który tym razem spasował.
— Szampon i za dużo słońca. To babom szkodzi — oznajmił stanowczo Palmer.
— Znalaz sie, doktor — parsknął śmiechem Smokey.
— Sam wiesz, twoja za nią lata.
— Już nie lata.
— Ta, zajęta… — mruknął niewyraźnie Pat.
Smokey przerwał picie whisky, wcisnął butelkę Jemowi i poderwał się na równe nogi. Zacisnął pięści, gotów rzucić się na Palmera i bronić honoru swojej Maud.
— Spokój! — przerwał im jak zwykle czujny Ted. — Smokey, posadź dupsko. Palmer, stul pysk, na litość boską, pierniczysz gorsze dyrdymały niż moja świętej pamięci matka — zarządził, a potem spojrzał jeszcze na Jema. — Młody, spuść powietrze, nikt tu złego słowa na Nellie nie powie.
— Skąd wy ją znacie? — zapytał Jem, trochę pogubiwszy się w natłoku informacji.
— Tutaj niektórych się po prostu zna — odparł Ted i zrobił coś, co prawie nigdy mu się nie zdarzało: zapalił kolejnego papierosa tego samego wieczoru. — Taskera Oddiego, Jima Butlera, komendanta Marshalla i pierdołę Foxa, George’a Eastmana, Harry’ego Stimlera, Govana i Broughera… — wymieniał. — No i Franka razem z Kate, a potem biedną Nellie.
Kto lepiej podtrzyma nieklejącą się rozmowę, jeśli nie miejscowa wariatka, Kate Morgan?, zabrzmiało Jemowi w głowie.
— Dobrze wiedzieć, że wszyscy wiedzą… — mruknął i poczęstował się zawartością znacznie lżejszej już butelki, która właśnie pojawiła mu się przed oczami. Zakręciło mu się w głowie, kiedy oddawał ją Palmerowi.
— Zimno — odezwał się nagle Ted.
Wszyscy zgodnie mu przytaknęli, więc podniósł się z miejsca, stękając przy tym i narzekając na bolące gnaty, a potem zniknął na chwilę w baraku i wrócił z dwoma kocami i kurtką Teda. Wziął sobie jeden koc, a drugi rzucił Smokeyowi i Jemowi.
— Tyś taka mama kwoka, a my takie kurczaki — skomentował podchmielony Palmer.
— Nie nerwuj mnie.
Smokey przygarnął Jema pod koc i siedzieli sobie, narzuciwszy go na ramiona. Słońce zaszło już kompletnie, powietrze zrobiło się bardziej rześkie i czuć było w nim ziemisty zapach. Pierwsze gwiazdy pojawiły się na czystym niebie, dotrzymując towarzystwa ubywającemu księżycowi.
Rozmowa urwała się na chwilę, póki Smokey nie podjął tematu plotek o podejrzanych interesach George’a Wingfelda, jednego z głównych inwestorów w budowie hotelu Mizpah, o których ostatnimi czasy dużo było słychać w okolicy. Ted i Pat chętnie wyrazili swoją opinię i dyskusja potoczyła się sama. Palmer położył się na plecach, pod głowę podłożył sobie własne ramię i próbował znaleźć na nocnym niebie jakiś gwiazdozbiór, ale nie szło mu zbytnio, więc przysypiał i budził się co chwila, przyłączając się do rozmowy, a potem znowu odpływał na chwilę. Jem natomiast odłączył się całkowicie, bo zachciało mu się spać, a kościste ramię Smokeya nagle wydało mu się bardzo wygodne.
Nie miał pojęcia, ile tak przedrzemał. Obudził się, dopiero kiedy Smokey zaczął go po cichu trącać w ramię. Ted i Pat chcieli już iść spać, więc trzeba było oddać im koc. W obozie panowała cisza — ci, którzy mieli teraz swoją szychtę, musieli zacząć ją już jakiś czas temu, bo Belmont huczała pełną parą, a jednym głosem, jaki roznosiły się wśród baraków, był ten Pata, który po cichu próbował obudzić Palmera, żeby ten nie dorobił się jakiegoś bronchitu od spania na dworze, bo Rachel by ich wtedy wszystkich pozabijała.
Przebudzony i podpity Palmer zaczął się stawiać i wydzierać, więc Smokey i Jem rzucili się, żeby zatkać mu gębę i, pożegnawszy się szybko z Tedem i Patem, ruszyli we trójkę do swojego baraku. Po dotarciu na miejsce, co zajęło im znacznie dłużej niż zwykle, bo Palmer zupełnie nie współpracował i co chwila potykał się o własne nogi, położyli gościa na podłodze i kazali spać jak człowiek, bez dzikich wrzasków, które zbudziłyby nawet umarłego.
Jem rzucił się na swoje łóżko tak jak stał, mając przyzwoitości jedynie na tyle, żeby zdjąć buty i zasnął prawie natychmiast. Smokey rozebrał się na tyle, na ile mógł, mając całą podłogę zajętą przez chrapiącego już Palmera, a potem przeskoczył ponad jego bezwładnym cielskiem. Zaklął, zły, że dał się Jemowi upić, kiedy rano musieli wstać do roboty, a potem wygrzebał mu spod nóg złożony koc, przykrył go aż pod szyję, a potem jeszcze dokładnie opatulił, bo noce robiły się już coraz zimniejsze. Dopiero wtedy sam mógł się położyć i, pomyślawszy jeszcze, że jutro po robocie przejdzie się do Maud, wsłuchał się w odgłosy huczącej kopalni i dał ułożyć się im do snu.
Z jakiegoś powodu tej nocy przyśniła mu się ogromna stalownia i zdawało mu się, że za każdym razem, gdy przebudzało go chrapanie tarzającego się po podłodze Palmera, Jem mruczał pod nosem coś o San Francisco.

8 komentarzy:

  1. Narobiło mi się zaległości...
    "If you are going to San Francisco..." Od razu na hasło "San Francisco" skojarzyło mi się wielkie trzęsienie ziemi z 1906.
    Dyskusje ludu roboczego są żywe i wciągające, ale trochę nie ogarniam gramatyki w zdaniu "Patowi dwa razy go ośmiał".
    Lecę do nexta, już teraz mam zaspoilerowane, że nie tylko San Francisko tu zaraz pierdyknie z hukiem... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WITAM. Ano narobiło się, ale powolutku wszystko można nadrobić.
      I dobrze ci się skojarzyło.
      Hahaha, ja też nie ogarniam tej gramatyki, ale nawet pamiętam skąd ten babol wyszedł. Dzięki, już sobie poprawiam.
      Wszystko tu pierdyknie i krew się poleje, mniam. :D

      Usuń
  2. Kolejne kilka rozdziałów za mną. Przyznam szczerze, że zaczynam czuć wyjątkowy klimat tamtych czasów. Wzmianki o powietrzu o ziemistym zapachu, rzuciu tytoniu, no i te świetne dialogi! Coraz bardziej podoba mi się twój styl :D
    Sądziłam, że tatko Jema zmarł w jakiś tragicznych okolicznościach, a tutaj uderzyła we mnie wzmianka, że "sobie poszedł". Jestem wstrząśnięta, ale coś czuję, że nie mam co liczyć na jakieś ponowne spotkanko...
    Widzę, że Nellie uważa już Jema za swoją właśność. Dziwne, że jest zazdrosna w stosunku do Kate, bo jakoś nie odniosłam wrażenia, aby ta próbowała z nim flirtować. Może taki typ człowieka, a może dostrzegła zainteresowanie Jema?
    Właśnie, sama Kate. No, czyli jednak dobrze główkowałam i coś jest na rzeczy z tą chorobą. Mimo jej napaści na... kurcze, zdążyłam już zapomnieć imię pracującej w hotelu dziewczyny, w każdym razie chyba wiesz, kogo mam na myśli xD. Wracając do tematu: choć Kate pokazała swoją drugą twarz, wciąż to jej najbardziej mi szkoda. Ma męża-gnojka i taką opinię w miasteczku, ech. Zaczynam też podejrzewać, że Jem coś zrobi właśnie Morganowi i za to go wpakują do kicia, ale zapewne teraz już co rozdział będę wymyślać nowe scenariusze.
    Na koniec muszę dorzucić jakieś słowko o "pierdole Foxie". Wstawka mnie rozbawiła i z miejsca przypomniałam sobie o Indiańcach i historii o butach, którą tak chętnie opowiada wszystkim wokół.
    Tym razem mam dwójkę:
    (9) "Nellie najpierw zamarł, a potem zerwała się jak oparzona (...)" - zamarła
    (11) " (...) odparł Jem i, puszczając jedną ręką prawie pusty już kosz, drugą wysunął z kiszeni na piersiach koszuli (...)" kieszeni, chyba że jestem ziemniakiem i nie zrozumiałam zdania/nie znam słowa "kiszeni" :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi to słyszeć, dziękuję. :D
      Mogę w sumie powiedzieć, bo to żaden spoiler, że rzeczywiście, nie ma co liczyć. Mam co prawda w rękawie jednego asa (no dobra, plot twist, nazywajmy rzeczy po imieniu) związanego z tatkiem, choć jeszcze nie jestem zdecydowana, czy go użyję.
      Spodobał się jej zwyczajnie, tak ja to widzę. Ja jestem typem, który potrafi zabujać się w każdym, kto jest dla mnie zwyczajnie miły (na szczęście szybko mi przechodzi, nie jestem creepy). Nellie może ma podobnie. No i też, tyle jej się w życiu nie udało, coś dobrego by w końcu chciała, a Jem sprawia wrażenie porządnego, i w dodatku ma jakiś cel w życiu, nie chce wiecznie być górnikiem, chciałby sobie wszystko jakoś ułożyć, marzy mu się ta Kalifornia, jakiś plan na przyszłość ma.
      Essie jej było. Durne imię, przyznaję, wymyślałam na poczekaniu. Zobaczymy jeszcze, kto tu komu co zrobi. ;P
      Najlepsze jest to, że Fox wcale nie jest pierdołą, ale wszyscy go tak hejtują zawzięcie. :D
      Dzięki wielkie! Lecę sobie poprawić. I nie jesteś ziemniakiem, bo kisić to można ogórki, ja się poryłam. Takie literówki to moja zmora, bo przed publikacją czytam z reguły tylko 3 razy i przepuszczam tekst przez language tool, więc zawsze umykają mi takie babole.

      Usuń
    2. Ach, no to pozostanę czujna w tej kwestii :D
      O kurcze, w ogóle nie pomagasz takim odpowiadaniem, wiesz? Teraz jestem już całkiem skołowana i zaraz, prawdopodobnie, zacznę oskarżać wszystkich wokół!
      To, jaki jest Fox już nie ma znaczenia, bo gdy tylko o nim wspomnisz, w myślach będę mieć jedynie "Fox-pierdoła".
      E tam, nie ma się czego wstydzić, jeden albo zero błędów na rozdział to wyczyn :D. Ja czytam jakieś sto razy, a i tak masę potem wypisują mi inni ._.

      Usuń
    3. O to chodzi, żebym nie pomagała! Zdezorientować czytelnika, to moja pasja ;D.
      Tyle już siedzę w opkowym biznesie, że pomyślałby kto, że panuję nad własnymi tekstami, ale do tego chyba jednak nigdy nie dojdzie ;D. Jestem też samozwańczą królową niestaranności i robienia wszystkiego na odpierdol, hyhy.

      Usuń
  3. NO I JESTEM. Mogę 3 zbiorczo? Bo tak sobie poczytałam i nie chciało mi się pisać komentarzy z telefonu, przecież to cholery idzie dostać ;_;
    Najpierw rozdział 10, który w sumie przeczytałam wczoraj. W SUMIE TO NIE MA SIE NAD CZYM ROZWODZIĆ BO WSZYSTKO MI ZASPOJLOWAŁAŚ XD Nie, dobra, to jednak bez sensu dzielić na rozdziały, będzie komentarz totalnie zbiorczy XD
    No więc tak, widziałam tam, że Kate "wpadła" pod konia, tutaj teraz jednak coś było, że sobie coś łyknęła i jej odbiło i w ogóle WTF czemu Jem się po prostu nie zapytał nie moge tego przezyc, w sensie to chyba nic złego zainteresować się "tą Kate która jak nikt podtrzyma nieklejącą się rozmowę"? Niesamowicie mnie nurtuje wtf, jeszcze z komciów wystalkowałam, że ona coś naodpierdalała i Frank ma swoje powody, żeby być złamasem CHCĘ WIEDZIEC. CZY DOWIEM SIĘ Z JUŻ OPUBLIKOWANYCH ROZDZIAŁÓW?
    Frant. No chuj. Jezu to taki typ faceta, co by ode mnie dostał w pysk na dzień dobry XD Poczynając od dziewczyny w R....???/ GDZIEŚ TAM, poprzez w ogóle tą akcję że przyjezdzam znienacka i dziwie się ze dzwi zamkniete i do wszystkich mam pretensje LIKE WHAT BUCU? Potem to wołanie Nellie - w ogóle czemu on się do niej odzywa w taki sposób? I w ogóle jak to do konca jest bo nie czaje, Nellie tam pracuje/mieszka, czy jak to wygląda? Ogólnie na razie Franka tylko nienawidzę, piona Jem.
    I co ta Nellie tam robi w tym chorym domu, to też bym baaaaaaaaaaaardzo chciała wiedzieć. Ten jej pracoholizm i wyżywanie się na sprętach domowych bardzo wiarygodnie wypadło, TO NIE O MNIE, ale moja mama tak ma.
    O, a mama Jema i ta wzmianka o tym, że jej trzeba trzy razy napisać, że hajsy dla Ollie na szkołę, totalnie przypomina mi moją teściową. Serio to takie oporne babsko, że możesz jej coś 50 razy powiedzieć, a jej i tak jednym uchem wleci a drugim wyleci i odpierdoli jakieś durne gówno, które potem trzeba za nią odkręcać... ZABIJ MNIE DOBRZE ŻE MIESZKA PONAD 300KM ODE MNIE XD
    Chłopoki w barakach są przedni XD W ogóle totalnie to było takie... sympatyczne :D I W OGÓLE PALMER I JEGO ŻONA MOJA SAGA TAK BY SIĘ Z NIĄ LUBIŁA, JEJ BIEDNY ESKIL REGULARNIE ZBIERAŁ UPIERDOL I LĄDOWAŁ NA NOC W STODOLE XDDDDDDDDDDDDDDDDD Ale tak całkiem serio, to wciskanie mu koca i ciastek jest totalnie przesłodkie I BAM MAMY OFICJALNE OTP TEGO OPKA <3
    No i to tyle co chciałam poruszyć :D bardzo mi się podoba, wracam standardowo dziś jak nie zdechnę, a jak zdechnę to jutro :D A jak mi się coś przypomni to będę krzyczeć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NIE MOŻESZ, NIE POZWALAM.
      A tak serio, to podchodzisz do tego opka ambitniej niż ja XDDDDD (piękna postawa, rób mi tak dalej)
      O BOŻE STARAŁAM SIĘ NIE SPOILOWAĆ, ALE ZAPOMNIAŁAM, ŻE TO TAM BYŁO. WYBACZ.
      Bo Jem się wstydzi. Bo to nie jego sprawa (teoretycznie), bo nie wypada się tak interesować. Nellie i tak mu dużo już powiedziała, biorąc pod uwagę jak krótko się znają (ale instant friendship im weszła mocno).
      Rhyolite :D Jedno z moich ulubionych ghost towns. Bo właśnie o to chodzi, że Frank to buc, ale ludzie w mieście mu współczują, bo trafiła mu się taka żona i on się musi z nią użerać. To są wciąż czasy, kiedy panowało ogólne przyzwolenie na męską zdradę, a jakby kobieta coś podobnego odwaliła, to O BOŻE ZŁA, JAK ONA MOŻE. No i biedny Frank, co on ma z taką kobietą zrobić, hurr durr zła baba. Nellie była salonoową dziewczyną, kiedy facet, z którym uciekła z Hawthorne do Tonopah zabrał wszystkie pieniądze i zniknął. Kate i Frank pomogli jej się z tego wyrwać, kiedy miała już dość i dali jej pracę w hotelu, ale z czasem, kiedy z Kate zaczęło się robić coraz gorzej (ona też cierpi przez tę nogę po "wpadnięciu" pod konia, na pewno jakoś to leczy, ale wiadomo, w tamtych czasach syrop na kaszel miał morfinę, chloroform i alkohol, więc strach pomyśleć, co ona może czasem brać, jak ją bardzo boli). Więc Nellie z pokojówki/sprzątaczki została opiekunką Kate, a że przy okazji się z nią zaprzyjaźniła i bardzo jej współczuje, to zwyczajnie została. Kate ma swoje pieniądze (o to się będzie jeszcze rozchodzić), więc może jej płacić nawet jak Frank je już całkiem olewa, no to Nellie się trzyma Sundownera i Kate. A ile jeszcze wytrzyma, to zobaczymy. To jest porządna dziewczyna, która jest wdzięczna, że po tym, jak spieprzyła sobie w życiu, dostała drugą szansę jakby. I moja mama też tak ma, szczyt osiągnęła, jak zaczęła szorować na kolanach podłogę w kuchni, BO FUGI CIEMNE JAK TO WYGLĄDA. A jakie mają być fugi w najbardziej używanym pomieszczeniu w całym domu po kilku latach łażenia po nich?
      Haha, widzę, że przyszła teściowa mocno ci już weszła :D Ale Lois to nie tyle jest oporna, co po prostu do niczego się nie nadaje. Ona miała 16 lat, jak Jema urodziła, co ona z życia wiedziała (odpowiedź: nic), mąż górnik, potem cztery córki, roboty zawsze pełno i dwie lewe ręce. Ja jej nie zazdroszczę.
      Palmer i Rachel wyszli tak przez przypadek, to chlanie pod barakiem to totalna improwizacja była, ale wyszło nieźle, tak mi się wydaje. :D
      Dzięki wielkie za ten komć i wszystkie poprzednie :D Wciąż podziwiam twoją ambicję względem tego opka. ;P

      Usuń