— Dinah? Co z
nią? — zapytał natychmiast Jem, a Nellie w odpowiedzi tylko potrząsnęła głową.
— Coś z mamą? Blaine, Opal? — pytał Jem, który jeszcze nie do końca rozumiał. —
Ollie? — Ta myśl przyszła mu na końcu, bo najbardziej się jej obawiał.
Spróbowała
podać mu list i pokazać, w którym miejscu przekazywano najgorsze wieści, ale
odepchnął jej wyciągniętą dłoń, jakby w ten sposób mógł cokolwiek zmienić.
Nellie zajrzała jeszcze raz pomiędzy koślawe wersy.
— Szkarlatyna.
W połowie września — dodała ze ściśniętym gardłem.
Jeszcze nigdy
nie musiała przekazywać takich wieści. Do tej pory tylko je otrzymywała.
Zupełnie nie wiedziała, co powinna powiedzieć i żadne słowa nie wydawały się
jej teraz właściwe.
Podniosła
wzrok, a Jem wciąż patrzył na nią oczyma pełnymi niezrozumienia i
niedowierzania, jakby wciąż oczekiwał dosadniejszego potwierdzenia, choć do
listu bał się zaglądać, bo wtedy nie zostałoby już nic.
— Tak bardzo
mi przykro… — zaczęła Nellie.
Umilkła, kiedy
powoli podniósł się z miejsca i odszedł od niej kilka kroków, zatrzymując się za
otwartymi na oścież drzwiami do pokoju dziennego. Ramieniem oparł się o ścianę
i przez chwilę przestraszyła się, że zaraz jej się tu przewróci. Już chciała
wstać za nim, kiedy usłyszała, że z trudem powstrzymywał płacz.
Ją też dusiły
łzy, ale powstrzymywała się z całych sił, by jeszcze bardziej nie jątrzyć jego
cierpienia. Siedziała więc cicho na schodach, co chwila tylko ocierając rękawem
oczy i nos. List złożyła i położyła o stopień wyżej, nie chcąc na niego patrzeć
ani chwilę dłużej.
Jem przez
chwilę próbował walczyć sam ze sobą, ale po chwili gorące łzy płynęły same i
nie dało się ich powstrzymać, ręce zaczęły się trząść, a nogi odmówiły
posłuszeństwa. Osunął się po ścianie na podłogę, rękami objął kolana i ukrył w
nich twarz.
Nellie, niezdolna
już dłużej bezczynnie patrzeć, rzuciła się do niego. Choć w Jemie zadrżały
pomieszane uczucia — chciał, żeby zostawiła go samego i jednocześnie bał się
zostawać sam — nie protestował, kiedy przyciągnęła jego głowę do swojej piersi.
Złożył posłusznie twarz ponad jej mocno bijącym sercem, a potem rozpłakał się
jak człowiek, któremu wszystko odebrano i który nic już więcej nie miał do
stracenia.
W jednej
chwili znienawidził wszystko. Hotel, kopalnię, stację, pocztę, obóz i całe to
miasto. Nie tu było jego miejsce. Nie tu powinien być. Wyjechał z domu, myśląc
tylko o sobie, głupio sądząc, że dobrze robił, jeszcze głupiej powtarzając, że
tak będzie lepiej. Nigdy nie powinien wyjeżdżać. Gdyby tam był, wtedy jak
zawsze wszystko wziąłby na siebie i wszystko uratował, przecież potrafił. A
teraz, teraz nic nie mógł zrobić.
Szalone myśli
przebiegały mu przez głowę, kiedy Nellie pozwalała się wypłakać. Nie płakał,
kiedy zabrakło taty. Nie płakał, kiedy mama tygodniami nie chciała wstawać z
łóżka. Nie płakał, kiedy został praktycznie sam z czterema siostrami. Ale nie
mógł inaczej, nie mógł nie płakać, kiedy Ollie, którą kazał wysłać do szkoły i
której nieśmiało zaczynał planować przyszłość, marząc, że im prędzej pojedzie
do Kalifornii i zacznie ustawiać tam sobie życie od nowa, tym prędzej będzie
mógł sprowadzić przynajmniej ją do siebie. Kto miał się nią zająć i ustrzec od
całego zła, jeśli nie starszy brat?
— Wszystko przeze
mnie — wyrwał mu się przerywany szlochaniem jęk.
— Nieprawda —
zaprzeczyła natychmiast Nellie, obejmując go i przyciągając do siebie jeszcze
mocniej. W jej objęciach było coś, czego już dawno od nikogo nie poczuł i nawet
nie wiedział, że tak bardzo potrzebował.
Co miał teraz
zrobić? W jednej części rwał się do domu — poczucie tęsknoty, o którym zdążył
już choć trochę zapomnieć, nagle wzmogło się ogromnie i zaczynało boleć. Tyle
że nic mu tam już nie zostało. Nie miał po co wracać.
Nigdzie teraz
nie było dla niego miejsca.
Nellie nie
miała pojęcia, ile czasu tak spędzili na twardej podłodze. Nie słyszała uderzeń
zegara w pokoju dziennym — może miał dość taktu, żeby się zatrzymać. W
korytarzu robiło się za to coraz ciemniej i zimniej. Za każdym razem, gdy myślała,
że to już, że zaraz będzie lepiej, Jemowi musiała przychodzić do głowy kolejna
okrutna myśl i łzy lały się od nowa. Ktoś, kto od dawna nie płakał, musiał mieć
ich bardzo dużo.
Nagle Jem
poruszył niespokojnie w jej objęciach, zupełnie jakby nagle miał ochotę ją od
siebie odrzucić, ale jeszcze nie był zdecydowany.
— Zostań ze
mną — powiedziała natychmiast, a słowa te były tak niespodziewane, że świat
prawie zatrzymał się na sekundę.
— Co? —
zapytał, podnosząc na nią umęczone oczy.
— Zostań ze
mną — powtórzyła, odgarniając mu włosy znad czoła. — Tylko na dziś. Nie chcę,
żebyś był sam.
Popatrzył na
jej zmartwioną twarz i przez myśl od razu przemknęło mu szybkie nie. Miał tego dość. Miał dość tego
wszystkiego, choć czego dokładnie — określić nie potrafił. Skończyły mu się już
łzy, teraz przyszedł czas na złość.
— Nie —
powiedział tak ostro, że Nellie odruchowo zabrała ręce. — Nie, nie, nie —
brzmiał jak maniak. — Smokey — rzucił nagle i, chwiejąc się trochę na
nogach, zaczął zbierać się z podłogi.
Chciało mu się
wyć. Bez łez, na sucho, z bólu.
— Smokey? —
powtórzyła Nellie, zrywając się na równe nogi. — Na pewno jest u Maud. Jem,
posłuchaj mnie — próbowała przemówić mu do rozumu, ale kompletnie ją zignorował.
— Dokąd pójdziesz? — pytała dalej, nie dając za wygraną.
— Do obozu —
rzucił i prawie że machnął na nią ręką, jakby chciał się pozbyć natrętnej
muchy.
Zupełnie nieprzekonana
Nellie patrzyła, jak zdjął ze ściany pęk kluczy i trzęsącymi się dłońmi szukał
tego, który otwierał frontowe drzwi. Nie mogła go zatrzymać na siłę, chociaż
bardzo chciała. Jeśli wolał być sam albo poszukać Smokeya, musiała na to
przystać. Bała się tylko, że mógłby pójść i zrobić coś głupiego.
— Chcesz,
żebym poszła z tobą po Smokeya? Zgarniemy go od Maud i pójdzie z tobą do obozu —
zaproponowała i, widząc, jak Jem kompletnie nie radził sobie z szukaniem
klucza, pomogła mu.
— Chcę stąd
iść — powiedział i prawie że popłakał się od nowa.
Czuł, że jeśli
zostanie w tym przeklętym miejscu jeszcze choćby chwilę, to na pewno się udusi.
Potrzebował wyjść i pójść. Nieważne gdzie, ważne, żeby pójść.
— Dobrze —
zgodziła się Nellie i z ciężkim sercem odnalazła właściwy klucz, a potem przekręciła
go w zamku i cofnęła się.
Na zewnątrz
było już prawie całkiem ciemno.
— Dokąd
pójdziesz? — podjęła ostatnią próbę. Chciała, żeby ją zapewnił. Żeby powiedział
coś, co pozwoliłoby jej uwierzyć, że nie będzie się włóczył byle gdzie i nie
zrobi czegoś głupiego.
Wzruszył
ramionami.
— Do obozu…
— Prosto do
obozu?
— Boże,
Nellie, nie wiem… — W jego głosie zabrzmiała rozpacz.
Chciała
jeszcze coś powiedzieć, ale zamilkła, kiedy Jem stanowczo złapał za klamkę. W
tej samej chwili po drugiej stronie za swoją klamkę chwyciła niczego nieświadoma
Kate Morgan, wracająca w wyjątkowo dobrym nastroju z miasta. Zbliżając się do
hotelu, zdziwiła się, czemu wszystkie światła były pogaszone, ale zaraz potem
uznała, że Nellie pewnie skończyła sprzątać i zamknęła się w swoim pokoju.
Wpadli na
siebie w progu. Kate w swojej białej sukience, z długimi, jasnymi włosami,
których upięcia stanowczo odmawiała,
wyglądała przy Jemie tak, jakby przyniosła ze sobą jakieś dziwne światło. Oboje
zatrzymali się i wymienili stanowczo za długie spojrzenia. Patrzyli na siebie
przez krótką chwilę, która wydawała się wiecznością, a potem Jem odwrócił wzrok
i odszedł bez słowa.
Nellie, wciąż
beznadziejnie ściskająca w dłoni pęk kluczy, jedną ręką objęła się za brzuch, a
drugą podniosła do twarzy, żeby potrzeć
zaczerwienione oczy. Dlaczego wszystko musiało się walić, kiedy wydawało się,
że wreszcie, pierwszy raz od bardzo dawna, wszystko będzie dobrze?
Klucze z
hukiem upadły na podłogę.
Kate, niczym
nie zaskoczona, podeszła do Nellie. Objęła ją tak mocno, jak tylko potrafiła.
— Och,
kochanie… — westchnęła cicho.
Wzmianka o połowie września kazała mi przejrzeć wcześniejsze rozdziały w celu uporządkowania sobie chronologii.
OdpowiedzUsuńTymczasem rozdział poraża emocją, wprawdzie niezbyt pozytywną, ale za to sugestywnie opisaną. No i Kate (na razie chwilowo nie poraża, ale spodziewam się, że wszystko przed nami). Wewnątrz tej białej sukienki kryje się jakiś osobliwy blue screen, jakby jedna deska w boazerii była wstawiona odwrotnie niż pozostałe... Odlatuję już trochę, więc powiem tylko, że czekam na nexta.
Mam wrażenie, że coś spierniczyłam z tą chronologią, ALE LIST SZEDŁ DŁUGO (może Pony Expresses maczał w tym palce...), A TU JUŻ SIĘ CHYBA PAŹDZIERNIK KOŃCZY W OPKU (fuck). (nwm, jak się zorientuję, czy mi się pochrzaniło, to poprawię. kiedyś.) I właśnie zauważyłam, że albo mi Word poprawił, albo pomyliłam imię jednej z sióstr. Ło Jezusiczku kochany...
UsuńKate póki co ma się tylko świecić jak Iza Miko w Mr. Brightside. Next pewnie już w przyszłym roku. Ale dzięki za poświęcenie chwili i wpadnięcie tak w ogóle, w trzy dni masz już wszystko nadrobione, podziwiam, mi by się nie chciało. :D
*Pony Express, dżizas, spałam dziś 3 godziny, pada mi na mózg, sorry
UsuńNo tak, październik. A dopiero przed dwoma dniami Jem i jego współpracownicy narzekali na letni upał. Dlatego coś mi nie grało, ale po sprawdzeniu dochodzę do wniosku, że jednak się zgadza.
UsuńNie było trudno nadrobić w trzy dni, bo rozdziały nie są za długie. Mnie za to udało się ostatnio ulepić kobyłę na 10 stron w Wordzie (20 przeliczeniowych)... :@
Stresujesz mnie.
UsuńSPRAWDZIŁAM. Bo Karolinka nie jest taka głupia na jaką wygląda (a wie, że wygląda) i zamiast ustawić sobie pogodę w telefonie na pierwszym ekranie na Rzeszów, to ustawiła sobie na Tonopah. I trzaska screeny co jakiś czas, a jeden z 28.10 pokazuje 24 stopnie (a na przykład kolejny 18.11 pokazuje 18 w dzień, a już na 19.11 9 i -8 w nocy, deszcz i śnieg). Tonopah to zimny klimat pustynny, tam się w dzień zaczyna dopiero tak porządnie zimno w połowie listopada/na początku grudnia robić (przynajmniej w tym roku, lol). A jak masz 24 stopnie na zewnątrz, to w kopalni może być tylko cieplej + Jem się jeszcze z Dakoty nie do końca przestawił (tak se tłumacz, głupia). Wrzesień jest przeskoczony między dwunastym a trzynastym rozdziałem. Palmer chodzi i przezbywa się, kiedy spadnie pierwszy śnieg, bo to stara pierdoła. Artykuł, który czytał Ted był z 14 października chyba, więc to ten dzień się w tej części kończy. [Sorry za wykład, zaczęłam dzięki tobie kminić (niech ci bozia wynagrodzi, serio, jestem wdzięczna), będę miała gdzie zaglądnąć, jak się znowu zgubię.]
TO LEPIEJ PODZIEL TĘ KOBYŁĘ, bo ja się strasznie łatwo rozpraszam. (Jakbym sama kiedyś nie przywaliła na Originie rozdziału na 15 stron w Wordzie, nieeeee, wcaleeeee, to nigdy nie miało miejsca.)