Następnego
dnia Nellie obudziła się bardzo późno i z obrzydzeniem zdała sobie sprawę, że
spała w spódnicy i bluzce, które nosiła przez cały poprzedni dzień. Nie zgasiła
też na noc lampy — sama wypaliła się do końca, a to oznaczało niewybaczalne marnotrawstwo.
Rozejrzała się
po swoim niewielkim pokoiku, przetarła dłońmi wciąż opuchnięte oczy i poszła
doprowadzić się do porządku. Zupełnie nie zdziwiła się, kiedy odkryła, że Kate
jeszcze nie wstała albo wstała na chwilę i położyła się z powrotem. Gdyby nikt
jej nie pilnował, potrafiłaby w ogóle nie wychodzić z łóżka, za jedyny argument
podając, że nie miała ochoty. Tylko
jak można było nie mieć takiej ochoty nawet przez dwa tygodnie z rzędu?
Umywszy się
zimną wodą i przebrawszy, Nellie postanowiła przejść się po pokojach na
parterze i pootwierać wszystkie okna. Wczoraj szorowała podłogi, więc w
powietrzu wciąż unosił się intensywny zapach dziegciu, od którego Kate
potrafiła rozboleć głowa. Przeszła więc przez hol, skręciła obok schodów i już
miała wchodzić do pokoju dziennego, kiedy zwróciła uwagę na leżący na środku
podłogi pęk kluczy. Widok ten prawie zwalił ją z nóg, nagle wróciło wszystko, o
czym od wczoraj zapomniała, położona do łóżka i utulona do twardego snu przez
Kate. Jak mogła zapomnieć?
Jem… Puściła
go wczoraj, pozwoliła mu odejść, sprawiła, że od niej uciekł. Kompletnie zmrożona,
cofnęła się o parę kroków i, gdyby w ostatniej chwili nie zdążyła złapać się
poręczy schodów, może i by się przewróciła. Usiadła na jednym ze stopni, nie
odrywając wzroku od leżących kawałek dalej kluczy, póki coś nie zaszeleściło za
jej plecami.
Skoczyła jak
oparzona, kiedy przypomniała sobie, że przecież położyła tam wczoraj jego list.
Poczuła się osaczona i zagubiona, nie mogła teraz ruszyć się w przód ani uciec
na piętro, wybrała więc drogę w bok i wpadła do pokoju dziennego, a potem
pobiegła do wychodzącego na podwórze okna. Otwierając je, boleśnie rozcięła
sobie palec na jednym z haczyków, a potem popchnęła ramy z taką siłą, że z
hukiem rąbnęły o ściany. Nawet przez myśl jej nie przeszło, co by zrobiła,
gdyby powybijała szyby. Chwyciła dłońmi za parapet, stanęła na palcach i
wychyliła się na zewnątrz, mając nadzieje, że świeże powietrze lepiej jej
zrobi.
Ale powietrze
nie było świeże. Po zimnej, rześkiej nocy wstał dziwnie ciepły dzień, tak niepodobny
do połowy października, że człowiek, witając na ulicy sąsiada, z roztargnieniem
rzucał: Dzisiaj takie ciepło, że aż
głupio! Kurz, podnoszony przez nagłe porywy wiatru, które szybko rozpływały
się i cichły, pchał się do oczu i ust. Zupełnie, jakby zanosiło się na burzę.
Patrzyła w
ziemię pod oknem i zastanawiała się, co dalej. Co powinna zrobić. Dokąd pójść.
A może nic nie robić i nigdzie nie iść? Podniosła wzrok, zdecydowana, żeby nie
dać się śmiertelnie przeziębić. Ujrzała czerwone dachy budynków, tory, potężny,
stalowy szyb Mizpah i rzędy baraków na wzgórzach.
Byłaby na ten
widok zwymiotowała, gdyby miała czym. Zamiast tego wzięła jednak kilka
głębokich wdechów, posmakowała proch na języku i wycofała się do pokoju,
zamykając za sobą okno, pod którym potem usiadła, przyciągając do siebie kolana.
Nie miała ochoty nigdzie iść. Zapragnęła wcisnąć się w kąt za fotelem, siedzieć
tam, najlepiej aż do wieczora, dopóki nie zrobi się ciemno i nie będzie mogła, pójść
spać.
Jeszcze nigdy
nikomu nie powiedziała, że ktoś umarł. Zawsze mówili jej.
Nie wiedziała,
ile czasu minęło, zanim w końcu wstała, ale zdążyły rozboleć ją plecy. Stąpając
po drewnianej podłodze stopami odzianymi tylko w grube pończochy, nie robiła
żadnego hałasu. W holu podniosła z podłogi klucze i odwiesiła je na miejsce. Na
trzecim stopniu schodów schyliła się po porzucony list, który schowała za pas
między halką a spódnicą. Prawie bezgłośnie wspięła się na piętro i z ciemnego
korytarza weszła do pogrążonej w półmroku sypialni, gdzie wśród pościeli leżała
spokojnie Kate z książką w ręku. Była taka spokojna, a wszystko wokół niej
wydawało się ciepłe i miękkie. Gdy tylko zobaczyła Nellie w drzwiach,
przesunęła się na bok i zrobiła miejsce.
—
Co czytasz? — zapytała Nellie, siadając obok niej. Materac ugiął się lekko.
— Głupstwa —
odparła, przewracając kolejną kartkę. — Wychodzisz gdzieś dzisiaj? — zapytała.
Nellie ułożyła
się wygodnie wśród koców i poduszek.
— A potrzebujesz
czegoś?
— Nie. Pytam,
bo gdybyś zamierzała, to wolałabym, żebyś nie szła.
Nellie nagle na
sercu zrobiło się jakby lżej.
— Chciałabym
trochę tu poleżeć.
Kate oderwała
na chwilę wzrok od książki i uśmiechnęła się tak, jak już dawno się nie
uśmiechała — jak najmilsze na świecie stworzenie, złożone tylko z tego, co
dobre i kochające.
— Daj sobie
trochę czasu. I jemu też — powiedziała, a Nellie przymknęła powieki.
Mieli przed
sobą jeszcze mnóstwo czasu.
***
Minęły trzy spokojnie
dni. Burze nie nadeszły nad Tonopah: słońce zostało przegnane przez zimne
wiatry, które poruszały szeleszczącymi suchymi trawami i przyganiały z pustyni tumany
łapiących się na ogrodzenia, poplątanych krzaczków biegaczy.
Nellie
większość czasu spędziła na leżeniu w łóżku obok Kate, która albo czytała
książki, albo dziergała na drutach narzutę, na którą i tak nie miała dość
włóczki, podśpiewując przy tym Sweet
Adaline. Wyleżawszy się za wszystkie czasy, Nellie poczuła się znów gotowa,
by pokazać się światu. Przygotowała listę zakupów, obiecała Kate, że zajrzy dla
niej na pocztę i w międzyczasie policzyła sobie jeszcze, że przy odrobinie
szczęścia mogła przypadkiem natknąć się w mieście na Jema. Przestała się o
niego martwić, kiedy doszła do wniosku, że Smokey przyszedłby jej powiedzieć,
gdyby coś się stało. Gdyby jednak Jem zrobił coś głupiego.
Ulice wydały
się Nellie dziwne puste jak na tak wczesne popołudnie. O tej porze zwykle na
każdym kroku wpadało się na znajomą twarz albo co chwila odpowiadało na czyjeś
powitanie. Uznała jednak, że to pewnie przez ten zimny wiatr. Sama pożałowała,
że nie zabrała ze sobą cieplejszej chusty.
Najpierw
zajrzała do sklepu Eastmanów, gdzie, pośród kilku drobnych sprawunków, kupiła trochę
brązowego cukru, ulubionego Kate, która mogłaby go wyjadać palcem prosto z
torebki, co też często czyniła. George Eastman, który ją obsługiwał, wyglądał na
zmartwionego i niewyspanego.
— Wszystko u
pana w porządku, panie Eastman? — zapytała, poruszona tym, z jakim
roztargnieniem poruszał się między ladą a półkami.
— Dziecko nam się
pochorowało — odpowiedział krótko i nie chciała już dłużej go męczyć.
Zapłaciła szybko
za zakupy i poszła na pocztę, gdzie musiała stanąć w kolejce i pech chciał, że
zaraz za nią przyplątała się Citty Macfarland, teraz już dumna pani Holman, znana
nie tylko z tego, że szybko biegała, ale również ze swojego zamiłowania do
plotkowania.
— Wasza Essie
była mądra, że wyjechała przed zarazą — zaczęła, nawet się nie przywitawszy.
Nellie
spojrzała na nią wielkimi oczami.
— Ciebie
również miło widzieć, Citty — powiedziała, siląc się na uśmiech, który nie
wyglądałby, jakby właśnie zjadła niedojrzałą brzoskwinię. — Essie wyjechała?
Przed jaką zarazą?
Citty
roześmiała się zdecydowanie zbyt głośno.
— Nellie, czyś
ty przespała trzy ostatnie dni? Choróbsko przypełzło z obozów, w Belmont
położyło do łóżek tylu ludzi, że podobno nie ma komu pracować, tak mówi mój
Grover — wyjaśniła, a Nellie słuchała jej z rosnącym zdziwieniem, jeszcze niezdolna,
by cokolwiek mądrego powiedzieć. — Dobrze się miewacie z panią Morgan? Essie upiła
się wieczorem przed wyjazdem z siostrą Marthy Buckley, tą piegowatą Prudence, i
naopowiadała straaasznie dziwnych rzeczy. Czy pani Morgan miewa się od jakiegoś
czasu trochę… gorzej? — zapytała ciekawsko.
W Nellie aż
się zagotowało i już szukała słów, żeby nagadać Citty tak, by ta nakryła się
nogami i uciekła z podkulonym ogonem, ale kolejka przesunęła się.
— Tak, co ja
to… — rzuciła bez sensu. — Nie, Margie, do mnie nic nie przychodzi, sprawdź,
proszę, czy jest coś dla Kate. Nic? No to dzięki, do zobaczenia. — Załatwiła
swoją sprawę i odwróciła się do stojącej za nią Citty. — Słuchaj no, nie wiem,
co ta głupiutka Essie… — zaczęła, rozjuszona tym, jak ktoś śmiał tak bezczelnie
plotkować na temat Kate i gotowa zrobić scenę tu i teraz. Urwała tylko dlatego,
kątem oka, za dużą szybą przy drzwiach, zobaczyła ciemną, kudłatą głowę, która
wydała się jej dziwnie znajoma.
Zostawiła zaskoczoną
Citty i wypadła na ulicę. Pognawszy w prawo, była już pewna, że się nie pomyliła:
wymięty i poczochrany Smokey spadł jej jak z nieba. Albo ten okropny wiatr
przywlókł go z pustyni razem z biegaczami.
— Smokey!
Smokey! — zawoła za nim.
Przystanął,
obejrzał się i poczekał, żeby mogła go dogonić.
— Właśnie
niedawno o tobie myślałam — zaczęła, łapiąc oddech po krótkim biegu. — Nie
wiesz może, co u… — Dosłownie ją zatkało, kiedy podniosła wzrok i zobaczyła, że
Smokey, który zawsze był trochę niedomyty i niepoczesany oraz często bywał w mocno
nadszarpniętym stanie, dziś wyglądał, jakby przez tydzień nie spał ani nie
jadł, tylko poniewierał się, gdzie popadnie. — Co z tobą?
— Nic mnie nie
jezd — wybełkotał niewyraźnie, ale nie poczuła od niego ani kropli whisky. —
Wiem, co u... W szpitalu leży. Samem go tam wzion zostawił.
Dla Nellie
wiatr nagle ustał, a świat na chwilę się zatrzymał.
— Ale jak? —
zapytała słabo.
Smokey
przetarł dłonią po zarośniętej twarzy.
— Ta zaraza —
powiedział i rozejrzał się po opustoszałej ulicy. Nellie podążyła za nim
wzrokiem i nagle choć jedna rzecz nabrała sensu.
— Ale Jem… —
popatrzyła na niego, bliska rozpaczy. O niczym nie miała pojęcia.
Westchnąwszy
ciężko, zaczął mówić zachrypniętym głosem:
— Przylazł nad
ranem, nawalony jak sztacheta, ja nie wiem z kim, nie wiem gdzie, ale nawet żem
go nie zdążył opierniczyć, a ten do spania. No to spał, potem wstał do roboty,
jak mnie nie było, a jak żem przyszedł od Maud, to sam żem poszedł do kopalni i
tylem go widział. Przyłaże potem, a ten znowu śpi jak zabity, to żem go nie
budził, ale trza było na noc do roboty, ja go trącam, a ten nic — mówiąc,
pokazał Nellie na jej własnym ramieniu, jak brutalnie przebiegało budzenie. —
Trącam znowu, dalej nic, w końcu żem go wydarł z tego łóżka, a ten na nogach
nie stoi i gada, że mu dziecko zabili… — przerwał, żeby wyciągnąć z kieszeni spodni
brudną chusteczkę, którą wytarł oczy. Ręce mu się trzęsły. — Tyś wiedziała? I
tyś mnie, MNIE żeś nie przyszła powiedzieć? — zapytał z wyrzutem.
Nellie przez
głowę przebiegały tysiące myśli.
— Dostał list
z domu i nie umiał przeczytać, więc ja mu… — wyjaśniła ze ściśniętym gardłem. —
Próbowałam go zatrzymać, nie chciałam tak puszczać, mówiłam, żeby został, ale
uparł się, mówił, że wróci do obozu i do ciebie, nie mogłam nic…
Smokey uciszył
ją ruchem ręki.
— Zawlókł żem
go do szpitala, to ledwo gadał. Stary Smith sam nie wie, co ma robić, tyle tam
ludzi, jeden gorszy od drugiego. Ktoś już podobno wzion i umar — powiedział i
zaraz pokręcił głową, nawet nie chcąc o tym dłużej myśleć.
Zimny podmuch
wiatru wzniósł w powietrze obłok pyłu. Po ulicy przejechała ciągnięta przez
konia rozklekotana dwukółka. Nellie otuliła się szczelniej zarzuconą na ramiona
chustą
— Ale on nie…
— Po ojcu... —
zaczął Smokey, ale się rozmyślił. — Chyba nie. — Postanowił oszczędzić nerwów
chociaż Nellie, bo sam był na skraju szaleństwa po tym, co zobaczył na miejscu,
kiedy w akcie desperacji zawlókł ledwo żywego Jema do szpitala. — Mnie pora w
drogę, Maudie czeka. Cho no, zamknij drzwi na cztery spusty i nigdzie nie łaź.
Wszystko mają zamykać, jak tak dalej pójdzie — powiedział, chwytając za ramię
Nellie, która prawie że wrosła w ziemię.
Zaprowadził ją
aż do Sundownera, nadkładając drogi.
Musiał teraz wrócić się do Maud, ale najpierw tłukł pięścią w solidne drzwi
wejściowe, dopóki nie otworzyła im niezadowolona Kate, w której ramiona oddał
dzielnie walczącą z płaczem Nellie.
— Co wyście
jej obaj zrobili? — zapytała, piorunując Smokeya gniewnym spojrzeniem i
przytulając do siebie Nellie.
Smokey, gdyby
trochę mniej ledwo żył ze zmartwienia, widząc Kate Morgan w białej sukience, z
jasnymi, rozpuszczonymi włosami i tak szczerze oburzoną, na pewno pomyślałby,
że pewnie właśnie tak wyglądają anioły, kiedy się wściekają.
Wzruszył
ramionami.
— I najgorsze kiedyś
musi przejść — odpowiedział i, ukłoniwszy się uprzejmie, odszedł w stronę miasta,
chowając szyję w ramionach.
Trochę mi zeszło, ale jestem...
OdpowiedzUsuń"Nie zgasiła też na noc lampy — sama wypaliła się do końca, a to oznaczało niewybaczalne marnotrawstwo." - my sentiments exactly po tym, jak po przyjeździe z długiego weekendu okazało się, że mysz bezprzewodowa przez cały ten czas była włączona.
Kiedy się wpisuje adres bloga, wyszukiwarka podpowiada "Tonopah plague" - i jak się w tym rozdziale okazuje, słusznie. Nellie jest tu mocno emotional, Kate robi przy niej za element kojący, ale... jak to z jasnymi włosami? Jakoś mi się wdrukowało, że Kate była brunetką...
Korekta obywatelska: "nie spadł ani nie jadł" oraz "Wiem, co u."
No to witam z powrotem. :D
UsuńJa mam od dziecka zakodowane, że NICZEGO NIE WOLNO MARNOWAĆ, bo moja babcia jest na tym punkcie przewrażliwiona (to chyba uraz z dzieciństwa, bo miała 5 lat, kiedy od pioruna spalił się dom pradziadków i w jedno popołudnie zostali z niczym, ale czasem aż przesadza).
Aż sobie sprawdziłam, co mówią na ten temat google i mówią niewiele, a z własnego riserczu wiem, że to było najprawdopodobniej zapalenie płuc. Nellie chce być dzielna, ale ile można. A żeby Kate była brunetką? Mamuniu, jestem prawie pewna, że już opisywałam ją jako blondi, ale sprawdzę dla pewności wszystkie rozdziały, czy czasem się gdzieś nie rozpędziłam, bo znikąd ci się to nie wzięło.
Dzięki za czujność! Lecę sobie za pamięci poprawić.
Też nie znoszę niczego marnować, studia na cienkim budżecie nauczyły mnie oszczędności...
UsuńCo do koloru włosów, być może tak mi się po prostu ulęgło, czasami wyobrażam sobie postacie po swojemu wbrew temu, jak je opisują autorzy.