7 grudnia 2018

Część osiemnasta


Ted zniknął z Tonopah dwa tygodnie później. Z nikim się nie pożegnał, nikogo nie ostrzegł, nic po sobie nie zostawił. Spakował swoje rzeczy i sztruksową kurtkę Pata, poskładał koc na łóżku i wyszedł na pierwszy pociąg, który jeszcze przed świtem odjeżdżał ze stacji.
Jem długo stał na deszczu, wpatrując się uporczywie w wybiegające na pustynię tory, gdzie dopadł go dopiero Smokey i natychmiast zrugał jak przygłupie dziecko, zaprowadził do baraku, a potem jeszcze raz opierniczył z góry na dół i na koniec przepowiedział rychłą oraz bolesną śmierć od przeziębionych płuc. Żeby go przypadkiem nie rozczarować, Jem pochorował się od nowa.
I choć zdążył ozdrowieć, zanim na skostniałą ziemię w Tonopah spadły pierwsze płatki śniegu, które zniknęły równie nagle, jak się pojawiły, nie musiał długo się zastanawiać, by poczuć, że tak naprawdę w ogóle nie był zdrowy. Czuł się podle, tyle mógł powiedzieć, ale nikt go nie pytał, więc czarne myśli trzymał do siebie. Tęsknił za domem, za znajomymi miejscami, strzelistymi, martwymi sosnami w głębokich parowach wokół Deadwood, tęsknił nawet za siostrami i mamą, chociaż jeszcze niedawno zdawało mu się, że był na nie zbyt wściekły, żeby mogło mu ich brakować.
Nie chciał chodzić do pracy. Zmuszał się, żeby wyjść z łóżka i powlec się do kopalni, z której zaraz po rozpoczęciu szychty chciał się jak najszybciej wydostać. Było mu zimno i nie chciało się gadać z ludźmi. Przytakiwał czasem jojczącemu Smokeyowi, kilka razy po chamsku zbył na mieście Nellie, która uparcie odmawiała spisania go na straty i przez cały czas nie miał pojęcia, czemu tak się zachowywał. Dni mijały mu beznadziejnie i szybko, a przy tym wszystkie wypełnione były taką samą obojętnością, znudzeniem i pragnieniem zagrzebania się w jakiejś dziurze, z której można by nie wychodzić przez długie miesiące.
Myślał, że tacy jak on nie mogą poczuć czegoś podobnego. Bywał już przecież zwyczajnie przygnębiony i zrezygnowany, zwłaszcza kiedy zabrakło taty, ale wtedy miał jakąś motywacje, maleńkie dłonie, które odruchowo zaciskały się wokół jego palca, pięć zaczerwienionych od płaczu twarzy, które spoglądały na niego z ufnością, bo wiedziały, że zrobi wszystko, żeby się nimi zająć. Teraz nie potrafił powiedzieć, czy coś mu jeszcze zostało, skoro wszyscy prędzej czy później odchodzili.
Nie chciał tęsknić, nie chciał wracać do nich myślami, potrzebował mieć swoje życie i je sobie układać, zrobić z niego jak największy użytek. Cierpliwie pozwalał Smokeyowi klepać się po plecach, poić wrednym bimbrem na poprawę nastroju i owijać ciepłym kocem. Stary druh wyczuwał jednak jego jawną niechęć, więc z czasem zaczął zawadzać mu coraz mniej. Ostatnio widywali się raz na dwa dni albo i rzadziej, bo choć teoretycznie Smokey wciąż rezydował w barakach, w praktyce coraz więcej czasu spędzał z Maud. Ona przynajmniej chciała się do niego odzywać. Tymczasem Jem ledwo powstrzymywał się przed tym, by nie zacząć wyć.
Przemęczył tak (bo powiedzieć, że przeżył, byłoby całkowicie mijającym się z prawdą wyolbrzymieniem) to, co pozostało z listopada i większość grudnia. Boże Narodzenie spędził pod ziemią. Kiedy wychodził na swoją szychtę, poczuł w powietrzu znajomy zapach — zanosiło się na śnieg, mógłby sobie dać za to rękę uciąć. I nie pomylił się: gdy osiem godzin później opuścił kopalnię, brudny i sponiewierany, bo odkąd stuknął mu szósty miesiąc w robocie, przeniesiono go na niższy poziom, żeby na wyższych mogły pracować bełkoczące w dziwacznych językach patałachy, piach i kurz zostały przykryte przez cienką warstwę śniegu.
Urzeczony tym widokiem, stanął pośrodku wychodzącej z kopalni gromady umorusanych robotników i po prostu patrzył na ten śnieg tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu, jakby nigdy wcześniej nie wspinał się po drzewie na dach domu i nie zgarniał z niego ciężkich hałd zbitej, lodowej masy; jakby nigdy nie szedł nigdzie w dziurawych butach po wykopanej między dwiema zaspami ścieżce szerokiej na dwóch ludzi.
O tym, że nie był w domu, a wciąż w Tonopah, przypomniało mu mocne pchnięcie w plecy, przez które poleciał dwa kroki do przodu i wpadł na jednego z tych bełkoczących patałachów.
— Co żeś, kurwa, śniegu nie widział? Na jutro beje bajoro — skomentował donośnym głosem nadsztygar, ten sam, który parę miesięcy wcześniej wlepił Patowi za karę czwarty poziom.
Były takie krótkie momenty, kiedy życie i wszystko ogółem wydawało się na chwilę lepsze, ale zaraz potem wpychał się jakiś gbur, walił pięścią po plecach, tak właściwie to tylko za żywota, żeby ten drugi sobie nie pomyślał, że było mu za dobrze, że to życie i to ogółem jednak nie było tak paskudne, jak się wydawało. I żebyś się przypadkiem nie łudził, człowieku, bo lepsze się nie stanie, więc bierz co masz i nie narzekaj, ciesz się, że w ogóle coś masz. A jednak, z jakiegoś powodu Jem wciąż wierzył, choć teraz bardzo nieśmiało i bardzo cicho, że to nie mogło się tylko do takiej skończonej podłości sprowadzać. Nie mogło.
Następnego dnia, wbrew zapowiedziom nadsztygara, nie pojawiło się bajoro, wręcz przeciwnie, zrobiło się jeszcze bielej i przy okazji tak zimno, że nawet ludzie na ulicach głośno wyrażali zdziwienie. Zahartowany w boju Jem postanowił zajrzeć późnym popołudniem, prawie już wieczorem, na pocztę — wciąż nie zamierzał niczego wysyłać, tak się uparł, ale mógł sprawdzić, czy przypadkiem coś do niego z okazji świąt i zbliżającego się kolejnego roku nie przyszło. Przy okazji miał zadanie bojowe: zapytać o pocztę dla Smokeya, który ostatnio coś wyjątkowo dobrze dogadywał się z Maud i właściwie wychodził od niej tylko po to, żeby pójść do kopalni.
I o ile Smokey na chwilę dał mu spokój, Nellie najwyraźniej nie zamierzała tak łatwo odpuścić, o czym przekonał się, kiedy dosłownie wpadł na nią w drzwiach poczty. Nie wystarczyłoby mu chyba słów, jeśli zechciałby opisać, jak bardzo zdziwił się, gdy nie tylko się na jego widok nie wściekła, a wręcz przeciwnie: uśmiechnęła się i poprosiła, żeby na nią zaczekał.
— Właśnie wracam z kościoła. Najpierw nie chodzę przez cały rok, a potem idę na święta i czuję się winna, że znowu tak zrobiłam — powiedziała od razu po wyjściu na chodnik, zanim jeszcze zamknęła za sobą drzwi. — Ale popadało, nie? — Tupnęła parę razy w miejscu. — Tyle czasu tu jestem, a śniegu jeszcze tak szybko nie widzieliśmy. Białe święta, kto by pomyślał? Kate mówiła dziś rano, że ostatnio coś takiego tu widziała w dziewięćset trzecim. Nie zimno ci? Gdzie masz szalik? Dobrze, że chociaż kurtkę nosisz, Smokey siedzi u Maud, to w ogóle cię nie pilnuje. Sam się musisz trochę zacząć pilnować. Głupio byłoby umarznąć na środku pustyni.
Plotła tak, żeby nie dopuścić do zapadnięcia niezręcznej ciszy.
— Widziałaś się z nimi? Coś żeśmy się ze Smokeyem ostatnio rozmijali… — Jem postanowił nie drążyć tematu. Najwyraźniej Nellie już mu wybaczyła, że przestał się odzywać i pobył przez pewien czas sam ze sobą. Nie czuł się zbytnio winny, bo zrobił to, żeby nie zwariować i żeby pewne rzeczy poukładać we własnej głowie.
Było mu teraz tylko troszeczkę głupio, bo, rzeczywiście, mógł jakoś lepiej to rozegrać.
— Maud pojawiła się wczoraj w tej samej kościelnej ławce co ja, wpadłbyś na to? Pierwszy raz odkąd ją znam — zaśmiała się. — Dogadałyśmy się, że pójdzie dzisiaj ze mną do domu miejskiego, wiesz, przygotowujemy już wszystko na Nowy Rok, żeby nie zostawić na ostatnią chwilę, ale nie pojawiła się na mszy, więc nie będę jej sterczeć na progu i odklejać od Smokeya, niech sobie nie myśli…
— Nowy Rok? — powtórzył Jem.
Nellie zmarszczyła brwi.
— Coś ty, pod kamieniem siedział? — zażartowała, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, co właściwie powiedziała i jak to musiało zabrzmieć. — Nie to miałam na myśli…
Machnąłby na to ręką, gdyby nie było zbyt zimno, by wyciągać ją z kieszeni.
— Daj spokój, wiem przecież. Trochem siedział, ale gniotło w krzyże, to żem wziął wyszedł i świata nie poznaję — przyznał. Nie pierwszy raz dostał od życia w mordę tyle razy pod rząd, ale pierwszy raz tak bardzo zabolało. Tata zawsze mu powtarzał, że miał za miękką skórę.
— To może pójdziesz ze mną i sam zobaczysz? — zaproponowała pod wpływem chwili Nellie.
Spojrzała na niego tymi swoimi ufnymi oczami, w których wciąż miała tyle wiary we wszystko, co dobre, że nie miał serca znowu odmawiać i odchodzić w swoją stronę. Zasiedział się w obozie i przy kopalni, za długo go nie było i nawet jeśli nie chciał jeszcze wracać, ale musiał. Bo inaczej by zwariował, zwariowałby jak nic.
Dom miejski w Tonopah tętnił życiem. Zaraz po wejściu z zimnej ulicy w człowieka uderzała fala gorącego powietrza, zapach śniegu, topiącego się na wyszorowanej dziegciem podłodze i kurzu, który podniósł się z drewnianych skrzynek wyciągniętych po długim czasie z ciemnego schowka. Tak samo pachniała poczta w Deadwood, gdzie na skrzypiącym krześle, za krzywym biurkiem siedziała piegowata Dot. Brakowało tylko kręcącej w nosie woni sosnowych gałęzi. W głównej sali, którą Jem ostatnio widział podczas zabawy na czwartego lipca, panował ogromny harmider i ruch większy niż w mrowisku.
— Co tu się wyprawia? — zapytał kompletnie zaskoczony Jem, obserwując zaprzątniętych wspólną pracą mężczyzn, kobiety i plączące się pod nogami dzieci.
— No przecież nie każemy ludziom siedzieć w Nowy Rok w domach, prawda? — zaśmiała się Nellie, kiedy już zdjęła szalik i płaszcz. — Dawaj kurtkę, bo się ugotujesz, jak weźmiemy się do roboty.
Zaprowadziła go do szerokiego, choć lekko rozchybotanego stołu, przy którym, nad stertą kolorowych materiałów pochylała się w skupieniu Rachel Cone. Próbowała nawlec nitkę przez igielne ucho, ale mimo mocno wciśniętych na nos okularów, ciągle pudłowała.
— Co z tego będzie? — zapytała radośnie Nellie, kiedy ostrożnie, acz stanowczo zabrała Rachel przyrządy do szycia, a potem w pięć sekund nawlekła niesforną nić.
Pani Cone, o której Jem wiedział tyle, że unikała Kate Morgan i często wyrzucała własnego męża z domu, spojrzała na nich przez grube szkła w błyszczących, drucianych oprawkach.
— Jak Boga i mateczkę niebieską kocham, zapakowałabym się w kurs do Reno i kołek w dupsko wsadziła temu doktorowi, co mi te przeklęte pingle zapisał — oznajmiła, opuszkiem palca sprawdzając ostrość igły, którą oddała jej Nellie. — Girlandę czy ki pieron se wymyśliły. Zieloną i czerwoną, a między to jemiołę powsadzać. Tom Merten przywiózł dziś rano, stoi tam, w pudle albo będzie stać, póki gównarzeria nie rozedrze.
Jem, który pierwszy raz widział żonę Palmera w akcji, nagle bardzo dobrze zrozumiał, czemu Palmer był, jaki był. Nellie musiała już uodpornić się na język i zachowanie Rachel, bo przytakiwała jej z pełną powagą.
— Trzeba przy czymś pomóc? — zapytała, rozglądając się po szerokim pomieszczeniu, w którego każdej części coś się działo.
Rachel podrapała się za uchem.
— To, co już uszyte, trzeba zawiesić, ale nie ma komu włazić na drabinę, bo ma wisieć od galerii nad zespołem, a tam wysoko — stwierdziła. — Ej, Tom! — zawołała w stronę krępego mężczyzny, który właśnie przechodził obok z drabiną. — Włazisz tam?
Tom spojrzał w stronę galerii, otoczonej prostą, drewnianą balustradą, a potem popatrzył z powrotem na Rachel i parsknął śmiechem.
— Wybacz, śliczna, mam lumbago.
— Lenia śmierdzącego masz, a nie lumbago. — Pogroziła mu igłą. — Każdy Merten to zasrany leń. A ty wleziesz? — zwróciła się nagle do Jema, który w międzyczasie przyglądał się całemu temu osobliwemu, głośnemu i roześmianemu zgromadzeniu mieszkańców Tonopah.
— Ja? — rzucił, przyglądając się nieufnie balustradzie, która, jak na jego oko, wyglądała średnio stabilnie.
— Nie, komendant Marshall — przedrzeźniła go Rachel. — Pewnie, że ty. Włóczysz się z moim Palmerem, Bóg jeden wie, pod jakim stołem ten dureń się teraz poniewiera, zamiast własnej żonie przyjść i pomóc, jak każdy porządny chłop, to głupiejesz. Wleziesz?
Zbity z tropu nagłym atakiem, przytaknął i spojrzał na Nellie.
— Rachel, Boga w to nie mieszaj — zbyła jej komentarz śmiechem. — Zaraz to rozwiesimy. Chodź, potrzymam ci drabinę. Tom, prowadź — zarządziła, ciągnąc Jema za rękę.
Tego wieczora nie tylko rozwiesili kolorową girlandę wokół wielkiej na parę setek ludzi tanecznej sali, ale pomogli też przy wygrzebaniu z zagraconego schowka wysokiego świątecznego drzewka, lekko wyłysiałego od leżenia pod stertą skrzynek i pudeł.
— Gdyby ktoś częściej robił tu porządek, Sarah Beaton nie musiałaby miotać się w Boże Narodzenie, że to skandal, żeby w domu miejskim nie stała choinka — skomentowała znalezisko Nellie. — Trochę już po świętach, ale chyba jej tu tak nie zostawimy?
Zwołała przy sobie gromadkę dzieci i rozwieszała razem z nimi papierowe ozdoby, a Jem podsadzał te, które nie sięgały do wyższych gałęzi, ale koniecznie chciały porozwieszać tam własne wycinanki. Wraz z upływającym czasem towarzystwo zaczynało się rozchodzić i rąk do pomocy zostawało coraz mniej, aż w końcu, kiedy nadeszła pora sprzątania po wielkim dekorowaniu, nagle okazało się, że zostali sami, jeśli nie liczyć podstarzałego dżentelmena, który drzemał z kluczami przy pasie w kącie na galerii.
— Bawić to chce się każdy, ale sprzątać to nigdy nie ma komu — zaśmiała się Nellie, kiedy razem wynieśli ostatnią skrzynkę wypełnioną najbardziej przypadkowymi szpargałami i upchnęli ją w schowku razem z resztą nagromadzonych przez lata rupieci. — Można by jeszcze zrobić coś przy miejscu dla zespołu, ale Rachel mówi, że i tak się schlają i wszystko poprzewracają… W zeszłym roku skrzypek wypadł przez okno na piętrze, a potem wstał, otrzepał się i bocznymi drzwiami wrócił w samą porę na swoją partię. — Przeszli przez długi korytarz i zatrzymali się obok siebie w szerokim przejściu do głównej sali, skąpanej w ciepłym, przygaszonym świetle. — Hej, kto to tu zawiesił?
Oboje w tym samym momencie popatrzyli w górę, a potem jednocześnie spuścili wzrok i ich spojrzenia spotkały się w momencie, którego zupełnie się nie spodziewali.
— Prosiłam Toma, żeby nie rozpędzał się z tą jemiołą… Sobie na czole powinien powiesić — mruknęła.
— Chciał zrobić komuś numer i chyba nieźle mu wyszło… — stwierdził szybko, starając się ukryć fakt, że nagle zrobiło mu się strasznie gorąco.
Gorączkowo rozglądał się po pustym pomieszczeniu, podczas gdy Nellie wbiła wzrok w podłogę, ale żadne nie postawiło kroku w bok.
— Myślisz, że zrobił to specjalnie? — zapytała niespodziewanie, a pytanie to było tak bardzo pozbawione sensu, że znowu na siebie popatrzyli.
— A ty myślisz, że…?
— Nie wiem, co myślę…
Jemowi serce tłukło się jak oszalałe, ale nie wiedział, czy ze strachu, czy z czegoś innego. Przecież nie miał się czego bać.
— Ja chyba myślę…
— Co myślisz?
— Myślę, że…
— Za dużo myślimy — ucięła, a jej zimna dłoń dotknęła jego gorącego policzka. Zwykle miała ciepłe dłonie.
Trochę chciał, żeby zabrała rękę, a jednocześnie miał już dość wycofywania się w ostatniej chwili i zastanawiania się potem, co by było, gdyby jednak. Nie na tym powinno opierać się życie. Nie o odwracanie się i uciekanie w tym wszystkim chodziło. Ale czemu nie czuł w tamtej chwili prawie niczego poza dziwnym niepokojem i poczuciem, że jeśli reszta świata ułożyła dla nich ten idealny moment, to powinien chcieć i dać się mu ponieść, kompletnie i bez wahania.
A jednak się wahał.
Nagle coś huknęło przy drzwiach wejściowych, a zaraz potem rozległ się długi i żałosny ludzki jęk. Natychmiast odskoczyli od siebie jak poparzeni, Nellie w ciemny korytarz, a Jem plecami we framugę drzwi.
— Ejże… ejże… — powtórzył się jęk i coś zaczęło szurać po podłodze.
— Palmer! — zawołali jednocześnie i rzucili się w stronę kompletnie zalanego górnika od siedmiu boleści, który trochę stał na jednej nodze, a trochę odbijał się od ścian, zmierzając w ich stronę.
— Gdzieś ty się poniewierał, człowieku? — Jem złapał go za ramię i niezdarnie pociągnął w górę. Do najlżejszych to on zdecydowanie nie należał. — Czego tu szukasz?
Z ust Palmera wydobył się jakiś niezrozumiały bełkot, w którym chyba zabrzmiało coś podobnego do Rachel. Nellie, na początku gotowa do niesienia pomocy, postąpiła kilka kroków w tył, wyraźnie zniesmaczona. Palmer śmierdział jak gorzelnia.
— Może zabierz go do domu? — zasugerowała, a w jej głosie zabrzmiała nuta złości.
Jem jedną ręką mocował się z telepiącym się jak galareta Palmerem, a drugą odgarnął sobie włosy z czoła.
— Rachel go zabije — stwierdził. — Mam wolne łóżko w baraku.
Nellie westchnęła ciężko. Przemógłszy odrazę, poszła po swój płaszcz i kurtkę Jema, a potem, kiedy oboje się ubrali, pomogła pociągnąć kompletnie niewspółpracującego Palmera na ulicę.
— Jesteś dla niego za dobry — stwierdziła.
Palmer zaczął kłapać zębami i łapać na język spadające płatki śniegu.
— Ktoś musi być — spróbował uśmiechnąć się przepraszająco.
Twarz Nellie złagodniała.
— Nie zgubcie się po drodze — pozdrowiła ich i, po chwili zawahania, odeszła w ciemną noc.
— Chodź, stara wywłoko — mruknął Jem, zarzucając sobie na szyję ciężkie ramię zafascynowanego śniegiem Palmera.
Z jednej strony był mu wdzięczny, a z drugiej miał ochotę udusić. I, kiedy tak ciągnął go w stronę obozu, nie potrafił pojąć, jak jeden pijaczyna potrafił wywołać w porządnym człowieku tyle sprzecznych uczuć.

3 komentarze:

  1. Na ten rozdział trza było sporo poczekać, na mój komentarz niestety też, ale oto jestem. Merry Christmas i w ogóle, przy czym nie gwarantuję, że ten komeć w ogóle będzie miał sens.

    Cóż, Tedowi jednak się udało "train roll on". Za to Jem wpadł w, jak mawiała Zofia Beksińska, listopadowy nastrój. "Dni mijały mu beznadziejnie i szybko, a przy tym wszystkie wypełnione były taką samą obojętnością, znudzeniem i pragnieniem zagrzebania się w jakiejś dziurze, z której można by nie wychodzić przez długie miesiące." Zupełnie jak u mnie w sezonie wytężonej roboty, co ostatnio, dziwnym zbiegiem okoliczności, oznaczało właśnie "to, co pozostało z listopada i większość grudnia". Choć oczywiście Jem ma poważniejsze problemy, no i ja nie spędzam Bożego Narodzenia pod ziemią.

    Śnieg. Co za moment, żeby akurat teraz czytać ten rozdział! U mnie co prawda poprószyło tylko odrobinę, ale gdyby mocno sypnęło, to moja reakcja przypominałaby reakcję Jema, z wyłączeniem wpadania na bełkoczących patałachów, bo skąd takich wziąć w tej okolicy?

    W końcu Nellie. Dobrze. Nie żeby mi się szczególnie spieszyło do jakiegoś romansu między nią a Jemem, ale po prostu lubię ją jako postać. A jeśli w najbliższym czasie jeszcze się pojawi Kate we własnej osobie, to już w ogóle będzie wszystko jak trza.

    "Coś ty, pod kamieniem siedział?" - cóż, do górnika taka odzywka może brzmieć wyjątkowo ordynarnie.

    No i o mały włos nie doszło do tzw. kissu. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że było już tak blisko, ale w każdym razie coś się konkretnego zdziało między nimi dwojgiem, nawet mimo nagłego ataku Palmera.

    Korekta obywatelska: "gdzie Dopadł go dopiero Smokey". A co do tego, że Nellie "uparcie nie odmawiała spisania go na straty", z kontekstu wynika, że jest tu o jedno przeczenie za dużo. Nie mam też pewności, czy "gównażeria" to wyraz poprawnie napisany.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę, że ja mam już od 18 dni u ciebie zaklepane miejsce na komcia, to twój komć u mnie nie musi mieć sensu. Liczy się gest. Świąteczny gest.

      Niech sobie nie myśli chłopak, że mu życie lekkim będzie. Nawet ziemia mu nie będzie. Nic mu nie będzie. Ja kocham swoich bohaterów, ale jeszcze bardziej kocham im robić krzywdę.

      PODKARPACIE MELDUJE, ŻE MA ŚNIEG. Resztki, ale ma. A jak w zeszły poniedziałek w Rzeszowie mocniej popadało, to się obudziłam i, z niejakim zdziwieniem odkryłam, że zostałam w jednych dziurawych, trzyletnich botkach. #geniusz

      Jak czekasz na Kate, to w następnym rozdziale się doczekasz. Aż za bardzo, że tak rzeknę. A Nellie jest taka słodziusia, że mogłabym ją zjeść <3. To taka następczyni mojej Kitty, tylko mniej rozlazła i ubezwłasnowolniona.

      Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jak inaczej, jak lepiej, jak radośniej by się wszystko dalej potoczyło, gdyby to tego tzw. kissu jednak doszło. Ja wiem, oczywiście, ale nawet nie chcę o tym myśleć, bo aż mi się źle robi ze sobą samą.

      DZIĘKUJĘ ZA KOREKTĘ, WIDAĆ, ŻE INO RAZ TO CZYTAŁAM. No i "gównażeria" tradycyjnie z ortografem, jak ja nie strzelę takiego głupiego ortografa to nie jestem sobą. Narzekam, że dzieciom w pracy sto razy muszę powtarzać, że coś się pisze tak, a nie inaczej, a sama walę takie kwiatki.

      MERRY CHRISTMAS I SMACZNYCH PIEROGÓW, ja tam do ciebie powinnam przed końcem roku dotrzeć. :)

      Usuń
    2. Trzymam kciuki, żeby na następny rozdział trzeba było czekać krócej :)

      Usuń